ROZDZIAŁ 9

430 9 0
                                    

- Pamiętaj, co mi obiecałeś! - pogroziłam palcem wskazującym stojącemu przede mną Antonio.

- Pamiętam, pamiętam. - przewrócił oczami i wskazał ręką na stojącą za jego plecami maszynę, która czekała już gotowa do startu. - Wskakuj! Szczęśliwej podróży! - popchnął mnie delikatnie w kierunku wejścia.

- Do zobaczenia! - odpowiedziałam tylko i zaczęłam wspinać się po metalowych schodkach.

Zatrzymałam się na szczycie schodów i zanim weszłam do wnętrza prywatnego samolotu, spojrzałam jeszcze raz za siebie, by ostatni raz przyjrzeć się hiszpańskim widokom, a dokładniej zachodzącemu słońcu, które zbliżało się coraz bardziej do widniejących w oddali koron drzew. Swój urok zawdzięczał pomarańczowo-czerwonej barwie. Westchnęłam tylko i weszłam do klimatyzowanego wnętrza, by następnie spocząć na skórzanym wygodnym fotelu, naprzeciw Meg, która zapinała pas. Zrobiłam to samo i spojrzałam przez okno. Czując, jak samolot poderwał się z ziemi, w myślach powiedziałam tylko „Żegnaj Chris!" i spojrzałam na siedzącą obok mnie Claudię, która napotykając mój wzrok, uśmiechnęła się smutno, złapała mnie za rękę i położyła głowę na moim ramieniu. Zapewne ona również żegnała się w myślach ze swoim bratem.

Pięć dni. Te pięć dni zleciało tak szybko, że nim spostrzegłam, nadszedł dzień pakowania i wyjazdu. Przez te kilka dni pobytu w Hiszpanii moja walizka na szczęście nie zdobyła żadnego dodatkowego bagażu, przez co nie miałam problemu z jej zapięciem. Gorzej miała Meg, która na ostatnich zakupach wydała nie dość, że fortunę to jeszcze nakupiła tyle ubrań, butów i kosmetyków, że zamek odmówił jej posłuszeństwa. Musiała pożyczyć od Claudii dodatkową walizkę. Całe szczęście, że leciałyśmy samolotem Chrisa, inaczej Meg musiałaby płacić dodatkową sumkę za kolejną walizkę. Rozsiadłam się wygodnie i oparłam głowę o szybę, analizując w myślach ostatnie dni, które były pełne chaosu, sekretów i istnego wariactwa.

Po tym, jak Philip zadecydował, że razem Meg wracam do Polski, Claudia zamknęła się w sobie. Nie chciała jeść ani pić, nie wychodziła również ze swojego pokoju i z nikim nie chciała rozmawiać. Powtarzała w kółko, że nie przeprowadzi się do Philipa, że chce polecieć z nami do Warszawy. Zachowywała się jak marudna nastolatka, a nie młoda dojrzała kobieta. Przesiedziała w swojej sypialni cały następny dzień i ranek, aż w końcu miałam tego serdecznie dość. Nie dość, że Lucas próbował nawiązać ze mną jakikolwiek kontakt – pisał i wydzwaniał na okrągło, aż w końcu musiałam wyłączyć telefon – to jeszcze musiałam jakoś przekonać Philipa, by pozwolił Claudii na lot do Polski. Na szczęście miałam sojusznika w jego żonie. Maria, rozumiejąc powagę sytuacji, namówiła męża do zmiany zdania. Philip, jak to Philip uległ swojej żonie, przez co Claudia mogła polecieć ze mną i Meg do naszej ojczyzny. Swoją drogą nawet dobrze. Zmiana otoczenia, ludzi i języka wyjdzie jej tylko na dobre. Dostała szansę na oderwanie się od tego bagna, jakie było w Hiszpanii, a dokładniej jakie toczyło się wokół śmierci, jak i życia Chrisa.

- Jesteś w końcu! - wykrzyczałam, widząc stojącego w drzwiach swojej sypialni Antonio. Przerwałam pakowanie walizki i ruszyłam w jego kierunku. - Co tak długo? Dlaczego nie odbierałeś moich telefonów? - zaczęłam zasypywać go pytaniami.

Antonio wyraźnie wykończony zalewającymi go pytaniami uniósł w górę ręce, dając mi w ten sposób do zrozumienia, że mam zamilknąć.

- Musimy pogadać! - powiedział poważnym tonem, a przez moje ciało przeszedł dreszcz. Nie był już Antonio, był Barrowsem, dokładnie szefem ochrony, z którym lepiej nie zadzierać.

Bez słowa podeszłam do łóżka i usiadłam na nim, nie zwracając uwagi na leżące na pościeli ubrania, które już jakiś czas temu powinny leżeć we wnętrzu czarnej walizki, która leżała rozpięta (i w dodatku pusta) pośrodku dywanu, wśród sterty innych ubrań. Nigdy nie przepadałam za pakowaniem, nic więc dziwnego, że robiąc to, dookoła panował syf, jakby przez pomieszczenie przeszło tornado.

Barrows rozejrzał się dookoła i natrafiając wzrokiem na jedyny niezawalony rzeczami fotel stojący nieopodal, ruszył w jego kierunku. Bez większego wysiłku poderwał ciężki mebel z drewnianej podłogi i postawił na wprost mnie.

- Przerażasz mnie. - nie potrafiłam już dłużej grać opanowanej. Ręce z nerwów zaczęły mi się pocić, tak samo, jak zaczęłam nerwowo przebierać stopami. Nie mogłam nad tym zapanować. Co lepsze, nigdy wcześniej tak nie robiłam, kiedy się denerwowałam.

- Notariusz już był? - zapytał, pochylając się w moim kierunku i opierając łokciami o kolana.

- Ma przyjść za jakąś godzinę. - odarłam, a Barrows tylko kiwnął głową. - Antonio, co się dzieje? - zadałam to pytanie tym razem spokojnie.

- Mamy Marrowa. - spojrzał mi w oczy.

A jednak! Boże mamy go! Nie wiedziałam, czy czuć ulgę, czy radość, czy smutek... czy wszystko od razu. Sądząc po minie Antonio, było coś jeszcze.

NIEZAPOMINAJKAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz