WSTĘP

417 13 2
                                    

- Barrows! Wiadomo coś?! - wykrzyczałem do ściśniętego w dłoni smartphone, który przyciskałem do ucha.

- Nadal nic. - usłyszałem zmęczony męski głos, dochodzący z małego głośniczka w telefonie. - Nie wiem, czy pan wie, ale właśnie mówią o tym w mediach.

- Tak, wiem. - spojrzałem na stojący na komodzie malutki, cienki telewizor plazmowy, w którym aktualnie wyświetlane były wiadomości. - Takie wieści szybko się rozchodzą.

- Szczególnie te złe. - podsumował moją wypowiedź.

- Zgadza się. - skrzywiłem się, widząc wyświetlane po raz kolejny nagranie spalonego, zniszczonego Porsche. - Muszę kończyć! - odparłem, jak tylko usłyszałem odgłos kroków zmierzających w moją stronę. - Jak coś będzie wiadomo, dzwoń natychmiast. - spojrzałem na dwie osoby, które weszły do salonu, w którym przebywałem już od jakichś dwóch godzin.

- Dobrze panie Philipie. - sygnał dochodzący z iPhone świadczył o zakończonym połączeniu. - I co z nią? - skierowałem swoje pytanie do wpatrującej się we mnie dziewczyny o lodowych włosach, której uroda została przykryta podkrążonymi i zaczerwienionymi od płaczu i zmęczenia oczami. Po jej twarzy widać było, że miała dość tego dnia, dokładnie tego wieczora. Zapewne marzyła o tym, by położyć się, zasnąć i zapomnieć o tym całym koszmarze, który się dział dookoła, a nazajutrz obudzić się pełna energii i wesoła z przeczuciem, że to wszystko, co się wydarzyło, było tylko i wyłącznie koszmarem sennym. Niestety to nie koszmar a rzeczywistość.

- Nie możemy podać jej leków na uspokojenie z uwagi na jej stan...

- Jaki stan? - zmarszczyłem czoło i spojrzałem na stojącego obok Meg lekarza.

W końcu mogłem mu się przyjrzeć. Mężczyzna po 50. ubrany w strój ratownika medycznego, którego twarz zdobił ciemny wąs i okulary. W prawej ręce trzymał wielką torbę wypchaną po brzegi sprzętem medycznym. Po jego malutkich oczach mogłem wywnioskować, że pracował już od ładnych kilku godzin, przez co zmęczenie na jego twarzy było bardzo widoczne. Widać jego dyżur nie należał tego dnia to spokojnych. Zapewne on również marzył o tym, by znaleźć się już w domu w swoim łóżku. Ja też o tym marzę! Pomyślałem, ale wiedziałem, że nieprędko do tego dojdzie.

- Noo...- zmarszczył czoło i spojrzał na Meg. - ... z uwagi na ciążę. - wyznał to w taki sposób, jakby to było coś oczywistego. Oczywiste dla wszystkich, tylko nie dla mnie. Ja o niczym nie wiedziałem.

- Ciążę?! - powtórzyłem zaskoczony. - Lily jest w ciąży?! - spojrzałem na Meg, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienie albo potwierdzenie z jej strony wypowiedzianych słów lekarza. - Meg?! - wypowiedziałem jej imię stanowczo, jak tylko spuściła wzrok na swoje dłonie.

- Wczoraj się dowiedziałyśmy...- patrzyła na mnie takim wzrokiem, że wiedziałem już, że to prawda.

- Jak? Zrobiła test? - poczułem, jak włoski na karku stanęły mi dęba, a na rękach pojawiła się gęsia skórka.

- Nie. Poszła do ginekologa. Zabawne... - zaśmiała się, jednak przypominało to bardziej śmiech przez łzy albo z desperacji. - ... niczego nieświadoma poszła na badanie kontrolne, a tu jej nagle lekarka wylatuje z ciążą. To wszystko jest tak śmieszne, że aż... popierdolone... - przeraziło mnie jej dobre poczucie humoru. - A to wszystko jego wina... - wskazała ręką na ekran telewizora, w którym aktualnie wyświetlana była twarz Chrisa uznanego za zmarłego.

Odwróciłem szybko wzrok od telewizora. Nie potrafiłem patrzeć na jego twarz, na twarz swojego najlepszego przyjaciela, którego bardziej traktowałem jak brata. Świadomość, że więcej go już nie zobaczę, doprowadzała mnie do furii. Miałem ochotę zniszczyć wszystko, co było wokół mnie. Ten spokojny Philip, którym zawsze byłem, przepadł w momencie, w którym dostałem telefon od Barrowsa. Westchnąłem głęboko i spojrzałem z powrotem na Meg i lekarza. Wiedziałem, że nie mogę teraz wybuchnąć, muszę być opanowany. Lily mnie potrzebuje! Jest dla mnie jak siostra. Odkąd ją poznałem, stała się dla mnie ważna. Miałem nadzieję, że ujrzę ją w przyszłości w białej sukni z Chrisem u boku. Wiedziałem, że się kochali. Wiedziałem, że ich uczucie było szczere i prawdziwe. Miałem nadzieję, że wszystko między nimi ułoży się tak samo, jak między mną a Marią. Maria! Moja ukochana. Muszę do niej zadzwonić. Na pewno strasznie się denerwuje. Nie mogę narażać jej i dziecka na stres. Cholera! Lily też będzie mieć dziecko! Dwie kobiety, dwie ciąże, dwójka dzieci... i ja jeden! Dlaczego to wszystko jest tak popieprzone?!

- Zrobiłem, co mogłem. - usłyszałem głos lekarza. - Reszta należy do niej. Wie, że musi na siebie uważać i nie może się denerwować. Jednak gdyby coś się działo, proszę dzwonić. Z mojej strony to wszystko. - skinął głową i skierował się do wyjścia.

- Odprowadzę pana. - odezwała się Meg i poszła za mężczyzną.

Spojrzałem na drzwi od sypialni, za którymi znajdowała się Lily. Nie czekając dłużej, niczym duch zacząłem zbliżać się w ich kierunku. Już chciałem zapukać, ale ręka zatrzymała się w połowie drogi. Miałem chwilę zawahania, zwątpienia. Czy aby na pewno to dobry pomysł? Czy powinienem wejść? Nie chciałem jej przecież narażać na ponowny wybuch rozpaczy. Dość już dzisiaj wycierpiała. Właściwie to nadal cierpiała. Nie chcę pogarszać jej stanu. Biłem się z myślami. Już chciałem odejść, kiedy usłyszałem jej głos.

- Wejdź Philipie. - brzmiał tak smutno i bez życia. Westchnąłem i nacisnąłem na klamkę. Wszedłem do środka.

NIEZAPOMINAJKAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz