ROZDZIAŁ 48

360 10 0
                                    

- Lily bez przerwy do mnie wydzwania. - usłyszałem głos Barrowsa szepczącego mi od tyłu do ucha.

- Do mnie też dzwoniła! - przypomniałem sobie, jak zarzucała mnie połączeniami jedno po drugim z jakieś pół godziny temu. Nie mogłem jednak odebrać. Musiałem wyłączyć telefon, by móc skupić się na witaniu gości.

Zawsze tak robiłem, kiedy w grę wchodziły grube miliony i nielegalne interesy. W tym biznesie nie można było liczyć na żadną pomyłkę. Trzeba było być skupionym w stu procentach i nawet coś takiego jak telefon, nie mogło mi w tym przeszkodzić, nic nie mogło rozproszyć mojej uwagi.

- Może coś się stało?! - wyczułem niepewność w jego głosie.

Zerknąłem dyskretnie na niego.

- Dzwoniłeś do domu?

- Tak. Twierdzą, że wszystko jest dobrze i nic złego się nie dzieje. Lily z Trevorem jeszcze nie wrócili ze spotkania. Chyba że już się skończyło i Lily chce ci opowiedzieć, jak jej poszło? - zaczął się zastanawiać.

- Z jakiego spotkania? - zmarszczyłem czoło, nie rozumiejąc, co do mnie mówił i ponownie przeniosłem spojrzenie z zebranych przy stole mężczyzn na szefa ochrony.

- No tego z projektantem.

- Projektantem?! - skrzywiłem się. - Jakim kurwa znowu projektantem?! Co ty pierdolisz?! - starałem się nie wybuchnąć, pamiętając, że otaczały mnie dziesiątki czujnych oczu, śledzących dokładnie każdy mój ruch.

Nie chciałem wzbudzać wśród nich jakichkolwiek podejrzeń. Nie był to odpowiedni czas na prowadzenie tego typu rozmów, jednak musiałem z Barrowsa wyciągnąć prawdę. Wiedziałem doskonale, że czas i miejsce nie nadawały się do tego, by rozmawiać o sprawach prywatnych, będąc otoczonym w głównej mierze przez swoich największych wrogów, którzy, mimo iż łączyły nas wspólne interesy, chętnie podłożyliby mi nogę i wbili nóż w plecy, jednak i tak musiałem poznać całą prawdę, inaczej nie potrafiłbym się skupić na pracy. Musiałem tylko zważać na to, co mówiłem i robiłem w ich towarzystwie. Ta sprawa musiała pozostać wyłącznie pomiędzy mną a Barrowsem.

- Nie dzwoniła do ciebie Lily w sprawie spotkania?! - wyprostował się równie zaskoczony co ja, a na jego czole pojawiła się bruzda.

- Nie! - odwróciłem się na fotelu na tyle, na ile mogłem i wbiłem w niego wściekłe spojrzenie. - Barrows, co jest grane?! - zapytałem stanowczym tonem.

- Wychodzi na to, że Lily okłamała Trevora, mówiąc mu, że z tobą rozmawiała i on zawiózł ją na spotkanie z jakimś projektantem. Ja również dałem się nabrać. Myślałem, że to ty pozwoliłeś jej jechać, gdy chłopaki mi o tym powiedzieli.

- Nic mi nie mówiła. Nawet z nią dzisiaj nie rozmawiałem.

- Zadzwonię do niej! Dowiem się, co jest grane!

- Tylko się pośpiesz! Za chwilę zamykam drzwi i przez kilka godzin będę niedostępny. - odrzekłem, przenosząc wzrok z powrotem na gości.

- Tak wiem! - wyszedł pośpiesznym krokiem z sali, w której znajdował się okrągły stół, a siedzący przy nim mężczyźni w najlepsze zabawiali się alkoholem i narkotykami, które stały niczym owoce podane na przekąskę pośrodku sali.

- Życzy pan sobie?! - podeszła do mnie jedna z kelnerek z butelką whisky, ubrana w skąpą koronkową bieliznę.

- Tak! - podsunąłem jej szklankę.

Pijąc złoty trunek, zastanawiałem się tylko nad jednym – Lily, co ty do cholery znowu wymyśliłaś?!

- Zaczynamy?! - odezwał się Marlufan, turecki boss narkotykowy, przerywając mi tym samym dalsze rozmyślanie.

Tym razem był to jego dzień i jego święto. Z pewnością cieszyła go myśl, że za kilka godzin wejdzie w posiadanie sporej ilości narkotyków, które następnie rozprowadzi po całej Turcji i będzie mógł zarabiać na nich kolejne grube miliony, dzięki którym jego majątek będzie jeszcze większy.

Powinienem się cieszyć razem z nim, w końcu ja również wzbogacę się tego dnia o kolejne zera na jednym z kont, tymczasem nie potrafiłem skupić myśli na pracy. Przed oczami miałem cały czas swoją żonę, a w głowie próbowałem rozszyfrować, o jakim projektancie i o jakim spotkaniu mógł mówić Barrows.

Czyżbym o czymś zapomniał?! Czyżby Lily mi o nim wspomniała, a ja najzwyczajniej w świecie jej nie słuchałem w tamtym momencie?! Nie, z pewnością nie! Zawsze jej słucham! Nawet, teraz kiedy wiem doskonale, że traktuję ją oschle i kiedy wiem, że jest na mnie o to wściekła, słucham uważnie każde jej wypowiedziane słowo podczas naszych krótkich rozmów telefonicznych. Z pewnością, gdyby wspomniała słowem o jakimś projektancie, zapamiętałbym. Ale nic takiego nie mówiła! A już tym bardziej nie dzwoniła do mnie w tej sprawie. Kurwa Lily! Co ty do cholery wyprawiasz?! Zacisnąłem dłoń na szklance, próbując opanować drzemiącą we mnie bestię i chęć rzucenia szklanką o ścianę.

Najchętniej wsiadłbym teraz do samolotu i wrócił do Hiszpanii, jednak nie mogłem tego zrobić. Nie dziś i nie teraz! Najpierw musiałem dokończyć to, co zacząłem! Jeśli nie doprowadzę tej sprawy do końca, nie wyjdę stąd żywy, tak samo, jak nie zobaczę nigdy więcej żywej Lily! Barrows miał rację! Muszę się skupić na naprawie stosunków z ludźmi z okrągłego stołu. To jest teraz najważniejsze! Barrows z pewnością przez te kilka godzin będzie czuwał nad Lily i nad willą. Z pewnością zatroszczy się przez ten czas o moją rodzinę. W końcu w tej sprawie nie chodziło już o te brudne miliony, które wpłyną na moje konto, ale o życie – życie moje i osób, które były moją rodziną.

- Tak! - odparłem i wstałem z fotela. Wyjąłem z kieszeni marynarki specjalną kartę z ukrytym w niej czipem i ruszyłem w kierunku drzwi.

Barrows jeszcze nie wrócił. Cholera! Liczyłem, że zdąży mi cokolwiek powiedzieć, zanim zamknę drzwi „na amen". Nie mogłem jednak na niego dłużej czekać.

Już miałem je zamknąć, kiedy ze zza zakrętu wyłoniła mi się niespodziewanie głowa szefa ochrony.

- Mam wszystko pod kontrolą. Lily nic nie jest! Skup się na pracy.

NIEZAPOMINAJKAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz