Obudziła mnie wibracja w telefonie. Złapałem pośpiesznie za urządzenie, obawiając się, że przy okazji obudzi też śpiącą obok mnie Lily. Spojrzałem na nią. Ani drgnęła. Z pewnością wycieczka ją nieźle wykończyła. Widząc, że w dalszym ciągu smacznie sobie spała, odetchnąłem z ulgą i spojrzałem w ekran iPhone. Dostałem wiadomość z nieznanego numeru. Bez wahania wyświetliłem ją i zacząłem czytać:
Naciesz się tym szczęściem, póki jeszcze możesz.
Pozdrowienia zza grobu od przyjaciela!
Odruchowo zacisnąłem dłoń na smartphone, czując, jak złość zaczęła opanowywać moje ciało. Walczyłem z chęcią rzucenia telefonem o ścianę. Targały mną różne emocje. Począwszy od złości, skończywszy na lęku. Pierwszy raz w życiu naprawdę się przestraszyłem. Nigdy wcześniej nie dostawałem takich wiadomości. Ktoś najwidoczniej musiał mnie śledzić, skoro wie, że jestem szczęśliwy. Zapragnąłem obstawić cały dom ochroną. Teraz kiedy znów miałem przy sobie Lily, nie zamierzałem jej stracić. Nie zniósłbym, gdyby coś jej się stało. Wysłałem pośpiesznie wiadomość do Barrowsa, że chcę się z nim spotkać i odłożyłem telefon na szafkę nocną. Zanim wstałem z łóżka, spojrzałem raz jeszcze na Lily.
Była taka bezbronna, kiedy spała, taka delikatna. Łatwo można było ją zranić. Nawet jeśli miała ciężki charakter, to wiedziałem, że był on tylko przykrywką do tego, co ukrywała w środku. Pod tą żelazną kopułą ukryta była przerażona młoda kobieta, która jedyne czego pragnęła to spokojnego życia. Chciała w spokoju oczekiwać narodzin swojego dziecka. Pragnęła tak niewiele, lecz zawsze coś stawało jej na przeszkodzie, by mogła to zdobyć. Los wiecznie pchał jej kłody pod nogi. Tak właściwie to ja byłem tym okrutnym losem.
Trwając przy moim boku, była narażona na ciągły ból, problemy i nieszczęścia. Starałem się, jak tylko mogłem, by trzymać ją od nich jak najdalej, jednak i mnie przerosło to wszystko w pewnym momencie. Życie i kontrola nad nim zaczęły wymykać mi się z rąk. Nie potrafiłem tego zatrzymać, nie umiałem tego zatamować. Nienawidziłem siebie! Nienawidziłem siebie za to, co robiłem Lily. A już tym bardziej nienawidziłem w sobie tej słabości, jaką była miłość do Lily. Nie potrafiłem jednak trzymać się od niej z daleka.Lily była moim uzależnieniem, moją koką, którą niejednokrotnie pomagałem przemycić w swoim kurorcie. Niejednokrotnie miałem ochotę wysadzić ten przeklęty budynek w powietrze wraz ze wszystkimi ludźmi z okrągłego stołu. Wiedziałem jednak, że prędzej ja i Lily zginiemy, niż uda mi się to zakończyć. Jedyne co mogłem robić to z zaciśniętymi zębami patrzeć dalej na to wszystko, co się działo w kurorcie i doprowadzać do kolejnych nielegalnych transakcji, które z pewnością niedługo się odbędą, zważywszy na to, że ponownie się ujawniłem. Musiałem to robić dla dobra swojego i swoich bliskich. Musiałem jeszcze głębiej wchodzić w to gówno, by chronić ich cenne życie. Im bardziej byłem tym gównem ubrudzony, tym większą miałem pewność, że im nic złego nie groziło. Pomagając w nielegalnych interesach, zapewniałem im ochronę. Oni też wiedzieli, że jeśli spadnie któremuś z moich bliskich, choć włos z głowy zapragnę zemsty. Nie mogli aż tak ryzykować. Obawiali się ujawnienia. Wystarczająco już FBI węszyło. Wystarczyłby jeden dowód na to, że prowadzą nielegalne interesy, a wpadliby po uszy w gówno. Jednak wydanie ich FBI było jak założenie sobie pętli na szyi. Była to misja samobójcza. Tylko głupiec godny zemsty albo osoba, która nie miała nic do stracenia, mogła to zrobić. Ja, choć bardzo chciałem, nie mogłem ryzykować. Tym bardziej, teraz kiedy miałem tak dużo do stracenia. Miałem przyjaciół i rodzinę. Nie mogłem ryzykować, ich życie byłoby wtedy w niebezpieczeństwie.
Dopóki robiłem wszystko, co chcieli moi „przyjaciele", nie musiałem się o nic martwić. Pozwalałem na bycie pionkiem w ich grze. Zabawne jak szybko role się odwracają. Zawsze myślałem, że sam decydowałem o własnym losie i trzymałem rękę na pulsie, a oni nic nie mogli mi zrobić. Jak bardzo się myliłem. Mogłem trzymać nóż przy ich krtani, ale to oni trzymali palec na spuście pistoleta wycelowanego prosto w moje serce. Była to misja samobójcza dla obydwu stron. W tej wojnie nie było zwycięzców. Byli tylko przegrani.
Ostrożnie wyślizgnąłem się z łóżka i po cichu, by nie zbudzić Lily, ruszyłem w kierunku łazienki. Wziąłem szybki prysznic i przebrany w świeże ubranie, ruszyłem w kierunku drzwi.
- Chris?! - przy schodach spotkałem zaszokowaną Marię.- Witaj Mario! - ucałowałem ją w policzek.
- A co ty... - wskazała ręką na sypialnię, z której wyszedłem. - Czy ty i Lily... czy wy... - patrzyła to na mnie, to na drzwi, próbując zadać mi normalne pytanie.
- Cii! - uciszyłem ją. - Zejdźmy na dół! - złapałem jej dłoń i zacząłem ciągnąć po schodach w dół do kuchni.
- A więc tak?! - zapiszczała radośnie.
- Tak, Mario! Znowu jesteśmy razem. Dużo wczoraj rozmawialiśmy. Lily chyba mi wybaczyła. - złapałem za butelkę z wodą.
- Och tak się cieszę! - rzuciła się na mnie i zaczęła ściskać. - Wiedziałam! Wiedziałam, że jeszcze będziecie razem!
- Ja również się cieszę! - odzyskałem ukochaną, chciałbym odzyskać jeszcze spokój.
- Teraz mogę spokojnie opuścić Hiszpanię! - odetchnęła głośno.
- Co?! - spojrzałem na nią. - Chcesz wrócić na wyspę? - odstawiłem butelkę z wodą, której się nawet nie napiłem.
- Chris! Wiesz dobrze, że tam jest moje miejsce. Chyba najwyższa już pora, bym wróciła do swojego domu. Nie gniewaj się. Ten dom również jest wspaniały, ale to tam czuję się jak u siebie. - widziałem na jej twarzy wyraz tęsknoty.- Rozumiem. - kiwnąłem głową.
- Mario również chce wracać. Widzę to!
- Tak, wiem. Widziałem jego radość wczoraj na quadach, kiedy mógł poczuć się przez kilka godzin wolnym człowiekiem. Przepraszam, że zamknąłem was tutaj na tak długo.
- Nie przepraszaj. Jesteś dla mnie jak syn. Zrobiłabym dla ciebie wszystko! - objęła mnie.
- Dobrze. Wróćcie w takim razie na wyspę. - czułem, że tam będą bezpieczniejsi niż tutaj. - Polecicie moim samolotem na Bahamy, a stamtąd jachtem. Kapitanem będzie...
- ... pan Honks. Wiem. - dokończyła za mnie i uśmiechnęła się. - Dziękuję Chris!
- To ja ci dziękuję! - ucałowałem jej dłoń.
- Siadaj! Przygotuję śniadanie. - zaczęła przeszukiwać lodówkę.
- Ja nie będę jeść. Barrows na mnie czeka. Muszę coś załatwić. - ucałowałem ją na pożegnanie i ruszyłem do wyjścia, nim zdążyła cokolwiek powiedzieć.
Na posesji czekał już na mnie samochód Barrowsa.
- Cześć! - przywitałem się z szefem ochrony.- Dokąd?! - zapytał, wyjeżdżając z parkingu.
- Do willi. Musimy coś obgadać.
Ostatni raz spojrzałem na dom. Nie chciałem nigdzie jechać. Chciałem wrócić do pokoju, do Lily i położyć się z powrotem do łóżka. Chciałem patrzeć na swoją ukochaną i czekać aż się obudzi. Liczyłem, że będę pierwszym, co zobaczy zaraz po przebudzeniu. Tymczasem zobaczy pustą połowę łóżka. Miałem ochotę dać sobie w mordę. Dopiero co obiecałem jej, że już jej więcej razy nie opuszczę, a tymczasem jak tylko zawitał ranek, wymknąłem się jak jakiś złodziej z sypialni, nic jej nie mówiąc. Pocieszał mnie fakt, że Maria była w domu. Liczyłem, że przekaże Lily informację o moim wyjściu i uspokoi ją.
- Dobra, gadaj, co to za sprawa?! - Barrows zajął miejsce przy biurku.
- Gdzie Claudia?! - zdałem sobie sprawę, że nie widziałem jej w domu.
- U Marii. Pojechała odwiedzić Chriska.
- W porządku! - cieszyłem się, że nie było jej w tym momencie w domu. - Spójrz! - podsunąłem mu telefon z wiadomością od nieznanego nadawcy.
- Ktoś widać lubi się bawić w kotka i myszkę! - wyznał po przeczytaniu.
- Właśnie. Chyba wiesz, co masz z tym zrobić?!
- Jasne. Dowiem się, kto to przysłał. Szybko pójdzie, bo numer nawet nie jest zastrzeżony.- Daj mi znać, od razu jak się dowiesz.
- Jasne! - wstał z krzesła i ruszył w kierunku drzwi.
- Jeszcze jedno! - zatrzymał się w drzwiach. - Lily do mnie wróciła!
- To wspaniale! - zobaczyłem uśmiech na jego twarzy. - Czyli wraca do willi?!
- Mam taką nadzieję. Chcę ją mieć przy sobie.
- A co z Marią i Mario? Też tutaj zamieszkają?
- Nie! Chcą wrócić na wyspę. Załatw im transport powrotny.
- Robi się! - po tych słowach wyszedł z gabinetu.
Nie mając nic więcej do pracy, wstałem z fotela i ruszyłem do wyjścia. Chciałem wrócić jak najszybciej do Lily. Jak tylko Trevor nawinął mi się pod rękę, nakazałem mu, by zawiózł mnie do niej. Wchodząc do domu, poczułem unoszący się w powietrzu zapach jedzenia.
- Chris to ty?! - zawołała z kuchni Maria.
- Tak! - wykrzyczałem.
- Super! Zdążyłeś w sam raz na śniadanie. Sprawdź, czy Lily już wstała i zejdźcie na dół.- Dobrze. - ruszyłem w kierunku sypialni.
Jak tylko otwarłem drzwi, poczułem wibrację w kieszeni. Wyjąłem telefon i spojrzałem na wyświetlacz. Barrows przysłał mi wiadomość:Wiem już, kto wysłał wiadomość.
Wysłałem ci zdjęcie. Lepiej usiądź!
Jak tylko otwarłem drzwi od sypialni, dostałem kolejną wiadomość. Wyświetliłem ją od razu i spojrzałem na zdjęcie.
- O kurwa! - przekląłem pod nosem, rozpoznając osobę ze zdjęcia.
- Chris?! Stało się coś?! - usłyszałem zaniepokojony głos Lily. Patrzyła na mnie.
CZYTASZ
NIEZAPOMINAJKA
ChickLitKontynuacja "Lilia wodna" i "Kwiat lotosu" O czym byś marzyła, gdybyś właśnie pochowała swojego ukochanego? Zapewne chciałabyś w spokoju odbyć żałobę. Lilianie, jednak nie będzie to dane. Niespodziewana ciąża, brak ojca dziecka, tajemnica owiana wok...