5.12 Piżmówka

99 10 9
                                    

   #Alya

  Patrzyłam w martwe, otwarte oczy Sabriny.

  Nic już nie czuła. Nie widziała.

  Mi jednak żołądek zwijał się w supeł. Kto zabił rudowłosą ? Czy to mogła być Mad? Czy może... Marinette?

-Ciało znalazły zakonnice - odparł detektyw - z jakąś godzinę temu. Ofiarą umarła poprzez uduszenie - podszedł do ciała. Uduszenie... Jeden z bardziej ulubionych sposobów czerwonowłosej. Eliza również została uduszona - Jedyne czego możemy być pewni to fakt, że nie dokonała tego dorosła osoba...

-Czyli nastolatka?

-Lub nastolatek. Ewentualnie dorosły o bardzo małych dłoniach - uniósł brwi.

  Westchnęłam.

-Dzięki - mruknęłam i odwróciłam się na pięcie. Wzięłam łyk kawy, ze spokojem opuszczałam miejsce znalezienia ciała.

   Mogłam się spodziewać, że Madness nie rozwiąże tego humanitarną drogą. Jej droga do zwycięstwa to płacz, zgrzytanie zębów i krew na jej białych dłoniach... Jednak... Jaki ona miała cel? Nie zabiłaby od tak, jak to ona nazywa, drugorzędnego gracza. A może Sabrina jednak była pierwszorzędnym graczem, a Mad nam próbuje wmówić, że jest inaczej?

  Napiłam się kawy w plastikowym kubku.

  Diablica przyprawiała mnie o ból głowy...

#Madness

-Dlaczego ty i Lisica pawałacie do siebie taką ogromną nienawiścią? - wlepił brunatne ślepia we mnie.

-To długa historia - odparłam wypakowując talerz ze zmywarki.

-Długa niczym moja i Catherine czy długa niczym serial na Netflix'ie? - uniósł brwi.

-To pierwsze - mruknęłam wypakowując kolejne talerze.

-Yhmmm...-mruknął przybierając iście filozoficzną minę - Mam pomysł! - rozweselił się. Uśmiechnął się do mnie uśmiechem pana Morningstar'a, rozbrajającum wszystkie płci.

Westchnęłam.

  Diable... Co ten XIX-wieczny matoł wymyślił?

-Mów - Jęknęłam prostując się i odchylając głowę do tyłu.

- Urządzimy imprezę! - uśmiechał się pokazując ostre, białe zęby - Albo...-zamyślił się - Pażamówkę? Piżmówkę? - zmarszczył brwi.

-Piżmówkę? - spojrzałam na niego unosząc czarne brwi.

- Dokładnie.

-I kogo ty niby tam zaprosisz? - mruknęłam opierając ręce na czarnym blacie wysepki.

- Całą drużynę - powiedział z poważną miną chociaż w jego oczach mieniły się istkierki podekscytowania.

- No nie wiem - skrzywiłam się. Nie lubiłam takich małych imprez, a tym bardziej z osobami, gdzie każdy mnie zna. Znacznie bardziej lubię imprezy, gdzie jest tłum nieznajomych ludzi, a zobaczenie znajomej twarzy było wręcz czymś niemożliwym.
   Spojrzałam jeszcze raz na Hiszpana, który wręcz błagał bym się zgodziła. Oczywiście, on nie przyzna się, że właśnie prosi kobiety o pozwolenie, bo przecież... Jak jego męska duma by to przeżyła?

  Westchnęłam i z zaciśniętymi zębami powiedziałam :
-Zgoda.

  Agustin z uśmiechem wstał z wysokiego krzesła i pobiegł na górę do przydzielonego mu kąta by oglądać jak najwięcej seriali oraz przeczytać jak najwięcej o takim rodzaju imprezy.

  W środku czułam jednak, że to był błąd... Ogromny błąd, który się na mnie odbije. Moje przeczucia często były jednak mylące, więc zignorowałam je oraz głosy mówiące, że powinnam usunąć moją zgodę. Zignorowałam je.

   Dopiero potem stwierdziłam, że to był błąd.

#Luka

   Obserwowałem spokojną wodę w Sekwanie. Była już noc. Księżyc, który był w pełni odbijał się w tafli wody.

  Zacząłem pomału przejeżdżać palcami po strunach gitary tym samym grając spokojną niczym woda  w Sekwanie melodie.

Zamknąłem oczy.

  W tym momencie liczył się tylko dźwięk instrumentu. Nic więcej.

  Nagle usłyszałem szelest, który zakłócał moją muzykę.

  Otworzyłem oczy.

Wokół mnie nikogo nie było. Byłem sma na pokładzie. Matka z siostrą już dawno spały, a ja jako artysta z bezsennością podziwiałem wodę w nocy.

  Znowu szelest. Coś jakby materiał...

  Odłożyłem gitarę na stojący obok leżak.

- Pokaż się - powiedziałem twardo rozglądając się. Niestety nikogi nie mogłem znaleźć - No pokaż się...

Usłyszałem tylko cichy chichot. Uniosłem głowę. Na dachu siedziała jakąś postać. Byłem pewnien, że wpatruje we mnie ślepia niczym drapieżnik w swoją ofiarę.

-Ty jesteś... Luka? - zapytał chłopięcy głos. Nie. To nie był mały chłopiec. Raczej nastolatek lub młody dorosły.
   Jednak ewidentnie nie był to wesoły nastolatek, który dostał nową płytę Jagged'a Stone'a. Jego głos był zimny, wypruty z uczuć.

-Tak - odpowiedziałem.

Postać wstała i zeskoczyła. Łódź lekko się pokiwała. Postać się wyprostowała.

  Nie była to Marinette...

  Przyjrzałem się osobosie, która nawiedzała nie w środku nocy.

  Był trochę niższy ode mnie. Jego ramiona jak i głowę osłaniała długa, granatowa peleryna. Przynajmniej według mnie była granatowa. Tak pokazywało światło, które odbijał księżyc oraz uliczna latarnia. Od środka peleryna była fioletowa. Na sobie miała czarną koszule zapiętą na ostatni guzik. Na tym miał fioletową kamizelkę z granatowymi guzikami. Do kamizeli przymocowana została broszka w kształcie 5 piór... ? Których kolorystyka również opierała się na granacie oraz fiolecie. Nogi stryte były za czarnymi, luźnymi spodniami, które mogły być od garnituru. Stopy skryte zostały za eleganckimi czarnymi. Butami na małym obcasie. Twarzy nie wifziałem.
   Chłopak schylił głowę w taki sposób, że widziałem tylko bladą cerę.

  Prawą ręką zaczął szperać coś w kieszeni spodni. Po chwili wyciągnął do mnie dłoń ukrytą w granatowej rękawiczce.

  Na dłoni znajdowała się bransoletka. Miraculum węża...

-Lady Moth prosiła bym przekazał je tobie - odparł stając bokiem do mnie i odwracjąc głowę najbardziej jak tylko mógł.

  Zszokowany spojrzałem wpierw na biżuterię, a potem na niego.

-Bierzesz cyz nie? - warknął.

  Nabrałem powietrza w płucach po czym je pomału wypuściłem.

  Marinette jest dobra. Nie planuje niczego złego...

  Wziąłem bransoletkę i założyłem ją. Z miraculum wysokczył Sass.

  Chłopak odwrócił się tyłem do mnie. Widziałem tylko jego długą, granatową pelerynę. Przyjrzałem się dokładniej. Koniec peleryny jednak nie był całkowicie granatowy. Posiadał coś na kształt pawiego ogona. Jakieś fioletowe oczka , kształt piór...

-Kim jesteś? - zapytałem.

- Możesz mi mówić Kônqpue * - powiedział beznamiętnie po czym jak gdyby nigdy nic zszedł z pokładu statku na stały ląd i poszedł spacerkiem w stronę miasta.

- Kônqpue...-mruknąłem pod nosem.



*Kônqpue - po japońsku Paw

||未來 || Wèilái || Miraculum || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz