5.15 Chill, old man

143 7 32
                                    


  #Gabriel

  Stałem w drzwiach i obserwowałem poczynania Marinette. Zachowywała się... Całkowicie jak nie ta dziewczyna z którą zapoznał mnie mój syn.

  Czarnowłosa stała na środku ciemnego pomieszczenia do którego światło wpadało wyłącznie przez okno w kształcie motyla. Po jej prawej w długiej, granatowej pelerynie ozdobionej pod koniec wizerunkiem pawich piór, stał Félix lub jak siebie nazwał Kôngpué. Po lewej stronie ukryty w cieniu stał przybłęda imieniem Luka, którego blondyn przyprowadził jakiś czas temu. Chłopak ubrany był w czarne, rzekłbym wulgarne ubrania, kruczoczarne włosy z turkosowymi końcówkami opadały na jego twarz przez co nie mogłem dostrzec wyrazu jego twarzy. Widziałem jednak dokładnie, że bawił się magiczną bransoletką.

  Telefon w moich spodniach zawibrował. Szybko wyciągnąłem urządzenie i spojrzałem na wyświetlacz, który wyraźnie pokazywał, że dzwonił "Numer prywatny". Wiedziałem kto to był...

  Skrzywiłem się i opuściłem po cichu pomieszczenie.

  Stukot butów uderzających o metalowe schody roznosił się po całych podziemiach. Odeszłem na tyle daleko by nie usłyszano mojej rozmowy z NIM.

Odebrałem.

-Halo?

-Motylku! - rozległ się pisk Madness po drugiej stronie. Akurat jej z takiego numeru się nie spodziewałem.

-Czego chcesz, szajbusko ?-warknąłem schodząc na metalową platformę.

- Oj tak, zaraz, jaka szajbuska? Jestem rasową wariatką, a nie jakąś tam szajbuską - prychnęła.

-Konkrety, Diablico - powiedziałem twardo.

  Mad lubiła od zawsze owijać w bawełnę i ciągnąć długie, bezsensowne rozmowy. Nie pojmowałem po co to robiła oraz dlaczego nie mogła jak normalny człowiek rozmawiać? No tak... Ona nie należy do tych normalnych...

-Oh devil! Jaki ty niecierpliwy, Gabi! - usłyszałam, że stuknęła dłońmi chyba w blat stołu lub biurka - Anyway... Co tam u Marinette? - zapytała jakby to była informacja powszechnie znaną na całą Francję.

-Nie wiem o czym mówisz - mruknąłem próbując brzmieć jakbym był zaskoczony.

-Uważasz mnie za głupią czy głupią? - mruknęła.

  Podeszłem do kwiatków i wziąłem jednego w dłoń.

- Konkrety, Mad - warknąłem.

-E, e, e, e! Znasz zasady - podświadomie czułem, że się uśmiecha.

-Malikat - westchnąłem - dlaczego dzwonisz?

-Jestem w Egipcie - oznajmiła.

  Momentalnie się spiąłem. Wiedziałem co to oznacza i nie wróżyło to niczego dobrego...

- Mówi, że nie może się doczekać by poznać tą uroczą trójkę nowych nabytków - powiedziała - Ja ekscytuje się tylko Panem Graham de Vanily - mruknęła - Podoba mi się ten młody. Ma w sobie to coś co jest potrzebne dla złoczyńcy... Nie to co ty, Motylku. Ty jesteś tylko zniszczonym staruchem, któremu zamarzyło się życie wieczne u boku swojej ukochanej - zaśmiała się.

-Jak mu cokolwiek zrobisz...-zacząłem.

-Chill, old man - mruknęła - Chce cie tylko powiadomić, że wiem i pamiętam. - powiedziała - A ty?

  Milczałem przez chwilę.

-Hm?

-Tak - odparłem po chwili.

- Świetnie! - usłyszałem jak klasnęła w dłonie.

#Madness

  Rozłączyłam się i włożyłam telefon do jednej z wielu kieszeni.
  
  Moje nogi schowane w czarnych, ciężkich butach na obcasie, które sięgały mi za kostki postawiłam na kamiennym chodniku.

  Nałożyłam strój, którego dawno na sobie nie miałam, jednak nadal był taki jak zapamiętałam.

  Miałam na sobie skórzany, ciemnozielony płaszcz z kapturem, który miałam zaciągnięty na twarz. Na twarzy miałam czarną maskę, która sięgała mi aż do nosa. W sumie mogłabym to nazwać nawet chustą. Pasowałoby. Na czarnych ubraniach z kelvaru miałam na sobie coś w rodzaju skórzanego, smolistego pasa z masą kieszeni. Stwierdzam jednak, że ten pas tak mocno przylegał to ciała, że mogłabym uznać go za gorset. Na dłoniach miałam skórzane rękawiczki bez palców w tym samym kolorze co płacz, które przymocowane do dłoni zostały skórkowymi pasami. Nosiłam również hebanowe, skórzane spodnie pod którymi były również spodnie z kelvaru. Na nogach również miałam pasy z kieszeniami w których siedziały takie przedmioty jak noże czy trucizny. Na plecach nosiłam kołczan ze strzałami. Przy pasie wisiał składany, srebrny łuk. Na plecach tuż obok kołczanu wisiała katana, która przeżyła ze mną wszystkie piękne chwilę.
  Jedynym miejscem odkrytym była lewa łopatka ukazująca wypalony znak Ligi Cieni lub jak kto woli Ligi Zabójców.

-Tędy, pani al Ghul - powiedział niski Chińczyk delikatnie się chyląc.

  Zmrużyłam oczy otocze grubą kreską eyelinera i kiwnęłam delikatnie głową.

  Niski Chińczyk zaczął iść w stronę ogromnego, białego budynku.
 
  Pomału zaczęłam schodzić po marmurowych schodach. Po wielu krętych korytarzach w których już kiedyś się znajdowałam doszliśmy do dużego pomieszczenia.

-Pani Malikat al Ghul przybyła, mój panie - powiedział Chińczyk i szybko się wycofał.

  Stałam prosto i wpatrywałam się w znajomego mi już mężczyznę. Sługa zamknął ogromne, marmurowe drzwi że złotymi klamkami z motywem węża.

  Pomieszczenie oświetlały tylko pochodnie i paląca się za tronem ściana ognia. Chyba mogę to tak nazwać. Teoretycznie był to długi, odgrodzony pasek przy ciągnący się przy krawędzi wzniesienia. W tym pasku leżała jakaś dobra podpałka, bo ogień cały czas palił się wysokimi płomieniami. Albo tak by pomyślał normalny człowiek, gdyby nie wiedział, że było to zasilane magią.

  Na wspomnianym wcześniej tronie (który swoją drogą powninien być mój) siedział mężczyzna. Prawa strona jego twarzy zasłonięta została białą maską. Złote oko wpatrywał się we mnie z góry jakby zapomniało kto gdzie jest osadzony. Czarne włosy mężczyzny jak zawsze zaczenane zostały do tyłu i związane złotą gumką w luźną kitę. Jedyne oko mężczyzny było pomalowane złotym cieniem oraz eyelinerem w tak zwane oko Horusa. W uszach mężczyzny widniały również pozłacane kolczyki jak i tunele. Nosił białą tunikę przepasaną złotym pasem w którym widniały rubiny oraz chyba szafiry. Na szyji nosił kolie w czterech kolorach :żółtym, czerwonym, niebieskim oraz złotym. Dokładnie 8 takich rzędów. Znaczy... To chyba się zwie kolia... Na szyji również wisiał długi naszyjnik z wizerunkiem kobry, który kończył się prawie przy brzuchu, było to miraculum kobry (kto by się spodziewał) . Na dosyć ciemnych palcach mężczyzny znajdowało się wiele pozłacanych pierścieni. Nosił również złote spodnie oraz na stopach złote japonki lub sandały... A może japonki? Licho wie co to jest...

-Malikat - powiedział zimnym głosem.

-Witaj, Kadirze - odparłam tym samym tonem.

  Prawdziwą grę czas zacząć, moi drodzy bohaterowie...

||未來 || Wèilái || Miraculum || ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz