Nie wiem jak długo zajęło mi odzyskanie sił. Ale w końcu usiadłem się. Zobaczyłem mnóstwo białej wydzieli oraz krwi na podłodze gdzie przed chwilą były moje nogi i tyłek. Spojrzałem na moje ciało ale to było za dużo, nie chce na nie patrzeć. Czuje się obleśnie. Nienawidzę się. Szybko znalazłem swoje ubrania i je założyłem, a następnie usiadłem się w koncie i zacząłem płakać. Byłem pewny, że już nie da się mnie zranić. Przecież moje życie było idealne. To dlaczego wszystko znowu się zepsuło?
Nie wiem jak długo tam siedziałem i płakałem ale w końcu zebrałem się w sobie i zacząłem powolutku wstawać. Wziąłem swój plecak i wyszedłem z szopy. Stałem tak przed dłuższą chwilę nie widząc co ze sobą zrobić. Nie mogę wrócić do domu. Mama się skapnie, że coś jest nie tak. A nie chcę żeby ktokolwiek o tym wiedział. Postanowiłem wiec, że udam się do moich przyjaciół. Oni mnie zawsze zrozumieją i pomogą. Szedłem powolutku w stronę ich kryjówki. Wszystko mnie bolało, poruszanie nie było łatwą rzeczą w moim stanie. Myślałem tylko o tym by robić kroki do przodu i się nie wywrócić. W połowie drogi zrozumiałem, że nie mogę do nich iść. Ciągle przychodzę do nich z moimi problemami, a nie daje nic od siebie. Oni ciągle mnie trenują, dają preparaty, dają mi porady i w ogóle a ja ich jeszcze obarczam moimi problemami. Ciągle jestem tylko kłopotem. Wierzyłem, że jestem coś wart. Ale z upływającym czasem wiedzę, że jestem problemem dla wszystkich. Liga na siłę chce mnie wzmocnić i pomóc wyjść na ludzi i nie dawać się żadnym trudnością ale ja... ja jestem tylko zwykłą pizdą która nic w życiu nie osiągnie. Tomura mówił, że nie wolno mi pokazać wrogowi, że przez niego cierpię ale... ja już dalej tak nie mogę. Męczę się żyjąc. I męczę innych. Chyba muszę dać w końcu tą satysfakcje Katsukiemu i się po postu zabić. Tak będzie lepiej. W końcu nikt mnie nie zrani, w końcu przestane żyć w tym błędnym kole w którym raz jest dobrze ale potem i tak wszystko się sypie. Wtedy czuje się jeszcze gorzej bo zaznaje smaku normalności i spokoju po których zło ze strony Kacchana uderza mnie jeszcze mocniej niż gdyby było to niezmienne.
Nie miałem pojęcia gdzie mogę się podziać wiec poszedłem w miejsce które znałem, a mianowicie udałem się na dach budynku na którym ostatnio byłem z Dabim i Tomurą. Usiadłem się przy krawędzi dachu i spojrzałem na widok rozciągający się w dole.
Izuku; Przepraszam Shigaraki... ale chyba to co widzę już nigdy nie będzie nasze... - wyszeptałem załamany. Nie mogę już ze sobą wytrzymać, czuję się tak ohydnie. Zacząłem szperać w plecaku i znalazłem moje wybawienie. Wyciągnąłem swój scyzoryk i bez zastanowienia zacząłem się ciąć. Tak bardzo chciałem zatuszować ból psychiczny tym fizycznym. Łzy znów się ze mnie lały. A ja nawet nie wiem kiedy pociąłem obydwie ręce tak mocno, że nie miałem miejsca na kolejną ranę. Zdenerwowany tym faktem rzuciłem scyzoryk z dachu. Po chwili usłyszałem dźwięk metalu uderzającego o ziemię. Wstałem powolutku bo nadal mnie wszystko boli i zerknąłem na ziemię. Jest tu naprawdę wysoko. Tak wysoko, że człowiek raczej by nie przeżył takiego upadku. NIE! ZAMKNIJ SIĘ IZUKU. Przecież chcesz żyć. Chcesz czy jednak nie?
Podszedłem jeszcze bliżej krawędzi. Łzy zaczęły lać się ze mnie jeszcze mocniej. Chcę skoczyć. W końcu nic mnie już nie będzie boleć. Nikt mnie nie skrzywdzi. W końcu będę naprawdę szczęśliwy. Bezwiednie podszedłem tak blisko krawędzi, że teraz stałem na dachu tylko połowami stóp. Sekundy dzieliły mnie od skoku.
Dabi: Izuku? Dlaczego chcesz to zrobić? - Odwróciłem się gwałtownie i zobaczyłem Dabiego. Ucieszyłem się na jego widok ale byłem zbyt wykończony aby pokazać to w jakikolwiek sposób. Dabi stał trochę zdezorientowany ale pewny. Widać, że nie wie dlaczego tu jestem i dlaczego chcę skoczyć. Wiatr rozwiewał jego czarne włosy na wszystkie strony podobnie zresztą jak moje. Ręce trzymał jak zwykle w kieszeniach i patrzył na mnie wyczekując odpowiedzi. Ale ja nie byłem w stanie nic powiedzieć. Łzy znów zaczęły spływać mi po policzkach.
Dabi: Podejdź tu do mnie - Niepewnie podszedłem w stronę Dabiego. Dopiero wtedy zobaczyłem, że na końcówkach jego płaszczu jest krew tak samo jak i na jego butach. Czuć było od niego silny zapach spalenizny. Spojrzałem na jego twarz ale szybko spuściłem wzrok na ziemnie.
Dabi: Co się stało? - zapytał mnie mniej obojętnie niż zwykle, a w jego głosie słychać było delikatną troskę. Nie chciałem nic mówić zbliżyłem się do niego jeszcze bliżej i oparłem czoło o jego klatkę piersiową chwytając rękoma jego koszulkę .Zacząłem płakać przytulając się do niego coraz mocniej. Dabi stał spięty i nie do końca wiedział jak powinien się zachować. Ale ostatecznie delikatnie objął mnie jedną ręką ale nadal stał wyprostowany i spięty.
Dabi: twojemu jebanemu koleżce przypomniało się, że ma cię bić? Wszędzie masz siniaki - nadal nic nie mówiłem tylko mocniej się do niego przytuliłem.
Dabi: Jak nie będziesz ze mną rozmawiał to się nie dowiem co ci jest i nie pomogę - mówi lekko zirytowany. Ale ja nie chce o tym mówić. Nie chce to dla mnie za dużo. Zacząłem tylko bardziej płakać.
Dabi: Dobra. Nie chcesz ze mną gadać? Coś złego się stało? Masz jeszcze preparat? Bo siniaki to masz wszędzie. Aha... czyli cały czas będziesz cicho tak? - nadal byłem cicho i się tuliłem.
Dabi: Pójdziemy do reszty? Hmm? - nic nie odpowiedziałem a Dabi z zaskoczenia wziął mnie na barana. Przestraszyłem się i cały się napiąłem. Ale po chwili rozluźniłem się i położyłem się na jego plecy. Jego kurtka jest cieplutka w sumie jak cały Dabi. Czuć mocno zapach spalenizny. Dabi ruszył w stronę zejścia i ostatecznie zszedł z dachu ze mną na plecach.
CZYTASZ
Villian Deku
ActionŻycie jest coraz trudniejsze...Jak mam sobie dalej radzić? Skutecznie przez te wszystkie lata wmawiano mi że jestem nikim...że trudno uwierzyć mi że jest inaczej... Opowieść ta przedstawiać będzie powody oraz emocje które pchnęły Deku do zastania...