Rozdział 10

2.3K 84 2
                                    

Środek nocy. A między drzewami, w blasku niepełnego księżyca, słychać było jedynie dźwięk wielu łap odbijających się od ziemi. Sfora z Alfą na czele wracała na pomoc pozostałym członkom watahy, którzy w tamtej chwili byli atakowani przez kotołaki.

Kiedy tylko dotarli do polany zobaczyli wiele wilków walczących z wielkimi kotami przed domem głównym watahy i kilkoma mniejszymi domami. Alfa dał sygnał do ataku i wszystkie wilki rzuciły się w wir walczących.

Pośród nich był także syn Alfy. Ciemny, brązowy wilk - który przybiegł najpierw z wiadomością na halę, a teraz wrócił z ojcem na pomoc - gryzł się z niedużą lwicą o jasnej sierści. Nie była ona najlepiej walczącą osobą, ale i tak potrafiła wykorzystać prawie wszystkie błędy w atakach Nataniela. Wilk zbyt szybko chciał skończyć walkę przez co jego ataki były słabe i często nie celne, a uniki robił zbyt późno.

Wygrał z lwicą, ale sam został dość mocno poturbowany. Kilka ran na bokach, szyi i grzbiecie powoli zaczynało się goić, ale chłopak nie miał czasu czekać. Kiedy tylko znów poczuł siłę skoczył na kolejnego przeciwnika. Tym razem była to duża lwica o ciemnym, szarym umaszczeniu. Wilk zwalił ją ze swojego delty wgryzając się jej w bark. Kocica ryknęła z bólu i szybko się obróciła sięgając zębami do tylnej łapy Nataniela i ściągając go z siebie. Wilk wylądował na ziemi co wykorzystała lwica. Wbiła pazury w jego grzbiet i ugryzła go w szyję, ponad łopatkami. Gdyby nie szybka interwencja innego wilka, Nataniel by nie przeżył. Po prostu został by uduszony.

Lwów, a właściwie to lwic było tylko siedem co znaczyło, że wilków było ponad trzy razy więcej i to licząc jedynie bety. Mimo przewagi liczebnej wilkołaki początkowo przegrywały, choć ich straty były szybko nadrabiane. W końcu zaczęły odganiać lwice od domów.

~ Wynoście się - krzyknął Alfa kiedy lwice zaczęły się cofać.

Kotołaki położyły uszy stając pod lasem w grupie.

~ Idziemy - wściekły ton jednej z nich tylko utwierdził watahę w przekonaniu, że przez jakiś czas nie wrócą, aby zająć ich tereny.

Kotołaki wiedziały o swojej przegranej. Jedyne co zaczęło zastanawiać Nataniela, w przeciwieństwie do pozostałych członków watahy, to brak przywódcy stada tych lwic. Gdzie on jest? - zawęszył w powietrzu, ale nie wyczuł nic prócz krwi obu gatunków i oddalającej się woni kilku kotów.

~ Widział ktoś Leonę? - odezwała się Rose.

Jak mogłem o niej zapomnieć - warknął na swoją głupotę Nataniel i szybko się rozejrzał, ale pośród członków watahy nie znalazł czarnej wilczycy.

~ Nie ma jej - odezwał się ktoś.

Chłopaka ogarnęło poczucie winy - znalazł mate i już zdążył ją zgubić. Umiarkowanym tempem zaczął wracać drogą, którą przybiegli szukając zapachu swojej przeznaczonej.

***

Leona zaczęła okrążać lwa na co on zrobił to samo. Krok za krokiem, łapa za łapą warcząc i pokazując kły sprawdzali siebie nawzajem. Orlando wiedział już czego może się spodziewać po wilczycy, ale ona nie. Leona w starciu z dorosłym, wyszkolonym lwem miała by nie wielkie szanse będąc zwykłym wilkołakiem... Ale nim nie była. Mimo to nie planowała transformować się w wielkiego kota, aby sobie ułatwić potyczkę jednakże miała świadomość, że musi wykorzystać całą swoją wiedzę jeśli ma mieć jakiekolwiek szanse na przeżycie. Jej przewagą, o której nie wiedział Orlando, było doświadczenie w walkach. Przez lata, będąc co chwilę nękaną, nie raz musiała się bronić dzięki czemu zyskiwała wiedzę, którą teraz musiała wykorzystać.

Po kilku minutach wilczyca i lew zatrzymali się naprzeciw siebie. Orlando wystawił pazury, a Leona odsłoniła kły. Warknęli na siebie raz, drugi raz. I rzucili się na siebie.

Orlando skoczył w kierunku dziewczyny starając się wbić pazury i zęby w jej plecy, jednakże ona zrobiła szybki unik, a znajdując się dość daleko od lwa jedynie ugryzła go w tylną łapę. Chłopak ryknął krótko z bólu i natychmiast się obrócił pyskiem do Leony. Wilczyca zawarczała i tym razem to ona wykonała pierwsza ruch. Podbiegła do lwa starając się go minąć, aby znaleźć się w miejscu, z którego łatwo będzie go złapać za kark. Nie udało się. Lew odskoczył w bok, a swoimi pazurami przejechał po lewym boku Leony. Dziewczyna zaskomlała natychmiast się odsuwając, po czym znów ustawiła się przodem do lwa. Widząc, że nie ma on zamiaru atakować zaczęła powoli go okrążać tak samo jak on ją. Ból nie dawał jej spokoju, ale zignorowała go i starała się utrzymać siły na dalszą część walki. Kiedy tylko Orlando zbliżył się w jej kierunku ta skoczyła na niego. Pazury przednich łap wbiła w jego pysk, a zębami wgryzła się w jego szyję. Niestety taki ruch spowodował, że odsłoniła brzuch, najsłabsze miejsce, co szybko wykorzystał lew. Machnął przednią łapą zostawiając kilka głębokich ran na spodzie wilczycy. Jednakże ona nie puściła. Cicho jęknęła czując przeszywający ból, a zaraz potem wybiła się tylnymi łapami od ziemi tak, że udało jej się go przewrócić. Lew nie utrzymał równowagi i upadł na bok co dziewczyna natychmiast wykorzystała. Jedną tylną łapą przytrzymała go za brzuch tak, że im bardziej się szarpał tym większe rany sobie robił, drugą tylną opierała się o ziemię, a dwie przednie trzymała na szyi przytrzymując go na ziemi. Puściła jego szyję i wgryzła mu się tym razem zaraz obok tętnicy. Chciała go zabić, ale coś ją powstrzymało. Lew już się nie szarpał. Jego wzrok zwrócony był na zarośla jeżyny, rosnące kawałek dalej za stojącymi lwicami, a oczy miały kolor fioletowy. Teraz znalazłeś mate? - zdziwiła się Leona puszczając jego szyję, ale dalej przytrzymując go łapami. Spojrzała w stronę krzaków i zaczęła węszyć, ale przez świeży zapach krwi nie mogła nic wyczuć.

~ Proszę - odezwał się nagle Orlando spoglądając na wilczycę. - Chcę ją chociaż poznać...

~ Kiedy ja cię prosiłam ty nie przestałeś - warknęła na niego zbliżając swoją szczękę do jego pyska. - Ale nie będę taka jak ty - mówiąc to puściła go i odeszła kawałek.

Lew wstał z trudem i spojrzał w kierunku krzaków, ale jego oczy już nie lśniły fioletowym blaskiem, a przybrały zwykły kolor.

~ Uciekła...

~ I ty powinieneś zrobić to samo wraz ze swoim stadem - powiedziała stanowczo Leona siadając z wysoko uniesioną głową.

~ Wybacz mi - zaczął patrząc w ziemię. - Nie wiem co tamtego dnia we mnie wstąpiło... ani teraz - powiedział i zaczął iść w stronę lasu.

Lwice warknęły na Leonę, ale kiedy Orlando machnął na jedną z nich ogonem te się uciszyły. Chwilę później stado zniknęło na drugim końcu polany. Wilczyca opuściła głowę rozluźniając mięśnie. Nawet nie zauważyła jak kawałek od niej przebiegło jeszcze kilka lwic dopóki te się nie zatrzymały. Leona wstała powoli, ledwo trzymając się na łapach, i zawarczała kładąc uszy po sobie. Jednakże lwice nie zaatakowały. Pobiegły za przywódcą słysząc jego wezwanie. Wilczyca jeszcze chwilę stała w pozycji obronnej, ale czując coraz większy ból w końcu upadła. Oczy zaszły mgłą, słyszała coraz mniej - odpływała...

Pierwsza Gwiazda ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz