Rozdział 40

890 42 7
                                    

Wchodząc do jadalni na twarz dziewczyny wstąpiło nie małe zaskoczenie. Odkąd Nataniel objął stanowisko Alfy nie przychodził praktycznie na żaden posiłek prócz, i to tylko czasem, kolacji. A teraz był łaskaw pojawić się na obiedzie zamiast poprosić o przyniesienie posiłku do gabinetu. To było dziwne. Skąd ta nagła zmiana? Także przy stole nie było jego rodziców. Ciekawe...

Podeszła do końca stołu i usiadła obok chłopaka zerkając na niego kątem oka. Nie odezwała się, a on nie wyglądał nawet jakby ją zauważył. Po prostu tępo patrzył na pełny talerz przed sobą. Łatwo można było się domyślić, że się nad czymś głęboko zastanawia.

- Nataniel - szturchnęła go, a on zwrócił na nią w końcu uwagę. - Czy coś się stało?

Chłopak znów spojrzał na talerz, a białowłosa zaczęła się zastanawiać co w tym wypełnionym po brzegi naczyniu jest ciekawego.

- Gadaj - szturchnęła go raz jeszcze.

Nataniel tylko westchnął.

Chwilę później wszystkie wilki opuściły pomieszczenie bez najmniejszych szmerów.

- Teraz... Chyba mogę ci powiedzieć - jego głos był cichy i niespokojny.

Leona przybliżyła się kawałek do niego i położyła na jego dłoniach swoje. Chciała mu dodać choć trochę otuchy, bo to co chciał powiedzieć na pewno było dla niego ciężkie.

- Banici są coraz częściej widziani na północy, na dawnym terenie watahy Srebrnej Rzeki - zaczął nie spoglądając na dziewczynę nawet raz. - Ja wiedziałem, że w końcu zaczną atakować. Wciąż czują do nas urazę i... Myślałem, że to nasz jedyny problem na razie - przerwał wciąż tępo wpatrując się w stół.

- Ale?

- Ale ostatnio i stado Pazura przekracza granicę. Myślałem, że od tamtego ataku już sobie odpuszczą. Myliłem się i nie sądziłem, że posuną się do czegoś takiego - przerwał zamykając na chwilę oczy i odwracając się do dziewczyny tyłem.

- Do czego? - spytała spokojnie trochę się pochylając w jego kierunku. - Co zrobili?

Czarnowłosy wziął głębszy oddech i odwrócił się do niej. Jego oczy były ciemne, a kły i pazury wysunięte. Był wściekły.

- Oni... Oni porwali dwójkę dzieci.

Chłopak zamknął oczy, aby się uspokoić, a po chwili jego wygląd wrócił do normalności. Natomiast Leona dostawała powoli istnego szału. Starała się najpierw nad tym zapanować, ale po chwili nie wytrzymała. Jej przywiązanie do dzieci stało się przez te kilka dni naprawdę wielkie i nie wyobrażała sobie, że któremuś mogło się coś stać. Jako Luna także bardziej odczuwała do nich przywiązanie niż inne, niespokrewnione z dziećmi, osoby. Wstała gwałtownie, przewracając w efekcie krzesło, i krzyknęła:

- Co!?

Nataniel nie zdążył zareagować nim dziewczyna zaczęła na dobre krzyczeć.

- Niby kiedy to się stało!? Pilnowałam ich całe popołudnie. Do wieczora były ze mną! Wszystkie! Jak to porwali dwójkę? Czyją!? Dlaczego dowiaduje się tego dopiero teraz!? I od kiedy ty wiesz? - machała rękami łażąc od ściany do stołu i z powrotem. - Jakim cudem porwali dzieci? Kto ich nie dopilnował!? Co się właściwie stało!? - Zatrzymała się przed Natanielem i na chwilę zamilkła. - Jak to się stało... - łzy pociekły jej po policzkach.

- Leona, spokojnie - powiedział wstając i delikatnie przytulając się do dziewczyny, po czym zaczął gładzić jej plecy. - Zaraz ci wszystko powiem, ale uspokój się. To wina tylko tych kotów...

Pierwsza Gwiazda ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz