Rozdział 23

1.2K 57 7
                                    

Słońce stało już wysoko kiedy w końcu dotarli niedaleko domu głównego watahy Złotej nocy. Biegnąc przez las Leona starała się pozostać niezauważoną - omijała bardziej uczęszczane miejsca i ścieżki, idąc głównie brzegiem terenu. Przynajmniej dopóki mogła. Także nie było problemu z pozostaniem niewykrytym. Po zapachu można było rozpoznać, że dawno już nikt nie chodził tą częścią lasu, a jej zapach także nie wzbudzał podejrzeń, bo kto by się czepiał zwykłego wilka?

~ Zmykaj do domu - powiedziała kiedy chłopak z niej zszedł i skierował się na polane oddaloną od nich prawie o kilometr. Leona zatrzymała się w tym miejscu, aby zmniejszyć prawdopodobieństwo zauważenia. Wolała na razie się nie ujawniać.

~ Tylko nikomu o mnie nie mów, obiecaj. Tak jak ja obiecałam tobie - zawołała do młodego.

Nori zatrzymał się odwracając do wilczycy. Uśmiechnął się, kiwnął głową na zgodę i szybkim krokiem poszedł dalej. Oby nie wygadał... Teraz tylko sprawdzić ich więzienie i mogę wracać. No chyba, że tu też go nie będzie - spojrzała w niebo widoczne między liśćmi drzew. Na błękitnym tle nie było ani jednej chmurki, więc pogoda była idealna do wszystkiego poza skradaniem się do więzienia. Siedząc tak Leona nie zbyt zwracała uwagę na otoczenie. Dopiero po chwili zastrzygła uszami, patrząc od razu na lewo, słysząc dobiegający stamtąd hałas. To tylko dzieci. Dziewczyno, uspokój się! - warknęła na siebie i nim ktokolwiek ją zauważył zmieniła się w jastrzębia. Przysiadła na pierwszej gałęzi z ciekawością obserwując niedaleko bawiące się wilczki. Dzieciaki zmieniały się raz po raz, co chwilę gdzieś się tarzając czy szarpiąc udając walki. Wyglądało to dość komicznie. Tylko jedną rzecz nie dawała dziewczynie spokoju. Gdzie był jakiś opiekun? Dzieci miały może pięć do siedmiu lat i były naprawdę oddalone od domu. Tak bez opieki? - i akurat wtedy pobliską ścieżką przyszła jakaś wilczyca o srebrzystoszarym futrze i z zatroskaniem w żółtych oczach spojrzała na gromadkę maluchów. Dzieci natychmiast do niej podbiegły zaczynając łasic się jej do łap jak koty.

Parę minut później Leona była już w drodze do domu głównego watahy po zaprzestaniu obserwowania zabawy młodych.

***

Dwie godziny... - westchnęła wciąż siedząc na dachu i spoglądając w dół. - Dwie godziny i dalej nic. Czy oni nie mogą siedzieć w domu? - narzekała. Obserwowała członków watahy licząc na to, że zbliżający się wieczór zagoni ich do domu na kolację czy cokolwiek innego. Ale nic takiego się nie działo. Wszyscy spokojnie siedzieli na dworze, a ilekroć ktoś wracał do domu zaraz przychodził ktoś inny.

Słońce zaszło pozostawiając po sobie różowe niebo, które z każdą chwilą stawało się coraz ciemniejsze. Ludzie zaczęli wracać do domów, ale żadna z bet nie zbliżyła się nawet na krok do domu głównego. Mieszkacie gdzie indziej czy co? - zastanawiała się patrząc na dół, wprost na rozmawiające i szepczące między sobą wilki. Tematy ich rozmów raczej nie były zbyt ciekawe, a Leona także nie czuła potrzeby podsłuchiwania, ale po chwili zauważyła coś co było dość niepokojące.

Dwie bety wychodzące z domu była całe poobijane i jeden pomagał drugiemu utrzymać się na nogach. Oboje usiedli na najbliższej ławce. Kiedy tylko reszta osób ich zauważyła, natychmiast do nich podeszli.

- Na pewno nie potrzebujecie lekarza? - głos kobiety, która jako pierwsza do nich podeszła, był bardzo przejęty.

- Nie - machnął ręką beta, patrząc na chłopaka obok siebie. - Jak już to on...

Kobieta uklękła przed chłopakiem uważnie się mu przyglądając. Blondyn trzymał się za brzuch i ciężko oddychał. Wyglądał na ledwo żyjącego. To ich Alfa jest taki!? - zdziwiła się Leona patrząc na to z góry. - Wydawał się taki... Dobry - myślała przypominając sobie pierwsze spotkanie z Alfą.

Pierwsza Gwiazda ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz