Rozdział 21

1.5K 52 14
                                    

Leona z samego rana ruszyła na poszukiwania zaczynając od terenów watahy Księżyca, bo to przy tej granicy urwał się trop. Oczywiście przed wyjściem Mia życzyła jej powodzenia i powiedziała jak wygląda jej mate, a Lydia tylko pogroziła, że jak zrobi coś nieodpowiedniego to ją znajdzie i zabije. Cóż, dziewczyna nie zbyt się przejęła groźbą. W tamtej chwili liczyła tylko na odrobinę szczęścia, bo bez niego to Astora będzie szukać wieki, jeśli naprawdę jest taki jak mówiły.

Jako kot nie poruszała się zbyt szybko, ale również nie zwracała na siebie zbytniej uwagi idąc kilka ulic przez miasto. Zanim weszła do lasu zatrzymała się przed swoim domem, a raczej tym co z pożaru zostało. Nie było tego wiele, właściwie można by powiedzieć, że gdyby nie świadomość, że był tam dom to nikt by na to nie wpadł. Leona zatrzymała się tam gdzie wcześniej były drzwi. Pomiauczała chwilę, wciąż powtarzając, że znajdzie odpowiedzialnego za to i poszła dalej. Wolała teraz skupić się jednak na "zadaniu" niż rozpamiętywać to zdarzenie, które potrafiło ją natychmiastowo wyprowadzić z równowagi.

Kiedy znalazła się w końcu w lesie szybko zastanowiła się w jakiej części terenu niczyjego się znajduje. Była na zachodnim jego krańcu, gdzie drzewa głównie były liściaste i dominowały tu brzozy. Miejsce samo w sobie było piękne - białe pnie i zielone, choć teraz już nie co pożółkłe korony, a na ziemi mnóstwo mchu i trawy.

Leona spokojnym tempem zbliżała się do granicy terenu. Kiedy tylko znalazła się bardzo blisko końca, upewniła się, że nie czuć jej ludzkiego zapachu, po czym wskoczyła na najbliższe drzewo i chwilę obserwowała otoczenie. Głównie chodziło o jak najlepsze obeznanie się z terenem w jak najkrótszym czasie. Długo węszyła, ale prócz starej woni wilkołaków nie wyczuła nic. Po kilku minutach zeszła na ziemię pozostając jak najbardziej czujną i przekroczyła granicę. Pobiegła w głąb lasu uważając na wszystko wokół.

Tereny watahy Księżyca obejmowały głównie zachodnią część lasu i od strony południowej sąsiadowały z watahą Krwawej Pełni, a od wschodu - z watahą Złotej Nocy. Po przekątnej natomiast był teren stada Pazura, jednak bezpośrednio nie sąsiadował on z terenem watahy Księżyca, gdyż w miejscu gdzie łączyłyby się wszystkie granice terenów znajdowało się niewielkie miasto. Leona wiedziała, że wataha Księżyca była skłócona z wilkami Złotej nocy, ale o stosunkach z drugim stadem dziewczyna nie wiedziała.

Po dobrej godzinie zdecydowała się nie co zwolnić i nabrać trochę sił. Noga także zaczynała przypominać o sobie. Dziewczyna podeszła do najbliższego drzewa i z małym trudnej wspięła się na najniższą gałąź. Znajdując się nie na ziemi czuła się znacznie bezpieczniej. Położyła się na gałęzi obserwując liście poruszane delikatnym wiatrem i dając się w zupełności pochłonąć leśnemu uczuciu wolności i spokoju.

***

W końcu dotarła do centralnej części terenu, gdzie stał potężny dom, choć bardziej przypominał budynek szkoły wykonany z drewna, a w pobliżu stało kilka mniejszych domków. Wokół kręciło się mnóstwo ludzi - jedni wchodzili do środka, inni wychodzili, a dzieci bawiły się przy fontannie.

Leona zaczęła szukać możliwie jak najbezpieczniejszej drogi do dostania się do środka i sprawdzenia więzienia. Po paru minutach obeszła cały dom, zostając wciąż na skraju lasu tak, aby nikt jej nie zauważył i znalazła inne wejście. Najpewniej prowadzące wprost do celu.

Przystanęła w krzakach niedaleko drzwi i czekała na odpowiedni moment. W końcu zrobiło się pusto. Kotka szybko podbiegła do drzwi i zaczęła węszyć. To raczej nie tu. Nie ma go... - stwierdziła czując woń innych watah, ludzi i trochę krwi, ale żadnego banity. Mimo to wolała sprawdzić wnętrze. Zaczęła oglądać drzwi, ale już po chwili wiedziała, że w tej postaci ich nie otworzy. Na jej szczęście obok było malutkie okno i to uchylone. Wskoczyła na niewielki parapet i przecisnęła się do środka, między kratami, po czym zeskoczyła na ziemię. Kiedy tylko jej łapy dotknęły ziemi poczuła nieprzyjemny chłód od betonowej podłogi, a zapach krwi nasilił się. Szybko się rozejrzała, ale jako że każda z cel zamiast krat oddzielających ją od kolejnej miała kamienną ścianę, Leona musiała przejść całą długość korytarza, aby wszędzie zajrzeć. W trzech na osiem celi siedziały wilkołaki, ale żadnego banity wciąż nie wyczuwała. Szybko podeszła raz jeszcze do każdej po kolei i przyjrzała się więźniom. Żaden także nie miał charakterystycznego tatuażu - księżyca i trzech gwiazd na policzku, o którym wspominała Mia. To nie tutaj - pomyślała, i nim ktokolwiek zdążył się zorientować, że po lochach chodzi kot, dziewczyna była już na dworze. Dosłownie wskoczyła między drzewa. Spokojnie wspięła się na najbliższe drzewo, by przemyśleć sytuację. Doskonale pamiętała jak Lydia mówiła, że przy tej watasze urwał się zapach, ale również pamiętała jak mówiła, że to nic nie znaczy, bo jej brat równie dobrze mógł przekroczyć kolejny teren w innym miejscu niż z ziemi niczyjej. Chwilę głowiła się nad tym co zrobić i ostatecznie zdecydowała się na jedno - nie wraca bez odpowiedzi, czyli będzie go szukać, aż znajdzie. W okolicy nie jest aż tyle watah... Tylko cztery czy pięć - pocieszyła się tą myślą i ruszyła dalej. W sumie watah było więcej, ale reszta była pomniejszymi stadami nie posiadającymi ani dużego terenu ani licznych członków.

Pierwsza Gwiazda ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz