Rozdział 41

745 42 3
                                    

Popołudnie ostatecznie okazało się prawie idealnie. Początkowa smętna atmosfera wkrótce się poprawiła i można było, choć przez chwilę, znów zatopić się w błogim poczuciu bezpieczeństwa i szczęścia. Oczywiście Leona cały czas i tak myślała jedynie o porwanych dzieciach, ale czasem udawało jej się oderwać nieprzyjemne myśli i nacieszyć się chwilą z bliskimi - nie tylko dzieciakami, ale i dorosłymi.

Po dwóch godzinach siedzenia w pokoju z młodymi zdecydowała się na spacer. Skończyło się tym, że nie dość, że nie poszli zbyt daleko to jeszcze cały czas ktoś ich dodatkowo pilnował. Ale nie było się czemu dziwić. Nataniel rozesłał większość bet do patrolowania granic, a najlepsze gammy pilnowały osady.

Atmosfera w całej watasze stała się trochę napięta. Każdy rozmawiał tylko o porwanych, ale to było normalne. Wszyscy byli przejęci tym co się stało. Kotołaki nie raz już przekraczały granice, ale nikt nie spodziewał się po nich czegoś takiego. Przypuszczanie ataków na sąsiednie stada to było coś względnie normalnego, ale włączanie w takie konflikty dzieci było wielkim nietaktem. Nie chodziło jedynie o to, że to zupełnie niewinne i jeszcze małe dzieci, a o to, że nie wpływało to na nic, prócz wewnętrznego napięcia i ogólnego niepokoju w stadzie, i doprowadzenia do szybszej wojny. Ale jeśli tak chcieli, aby doszło do bitwy to czemu po prostu nie wypowiedzieli jej? Leona długo się nad tym zastanawiała, ale do żadnej sensownej odpowiedzi nie doszła. No, może poza tym, że było to najgłupsze i najdziwniejsze posunięcie o jakim słyszała.

Pod wieczór wszystkie dzieci były już z rodzicami, w domach. Natomiast willa była praktycznie pusta. Poza kilkoma służącymi deltami nie było tam nikogo. Wszystkie bety były na patrolach przy granicy, a większość delt aktualnie stała na wartach wokół osady.

Leona skierowała się do sypialni. Kiedy tylko weszła przywitał ją nieziemski bałagan. Wszystkie ubrania chłopaka były porozrzucane po pokoju, a krzesło, jak i drzwi jego szafy, były rozwalone. Po co się wyżywał na meblach? - pomachała z rezygnacją i zirytowaniem głową, po czym byle jak wszystkie rzeczy przeznaczonego wrzuciła na jedną stertę w rogu pokoju. Przecież sprzątać po nim nie będzie, a w syfie pośród jego ubrań też spać nie chciała.

Podeszła do swojej szafy i wybrała pierwsze lepsze rzeczy. Szara koszulka na ramiączkach i krótkie, luźne spodenki w kolorze takim samym jak koszulka wydawały się dobrym pomysłem jak na piżamę. Dziewczyna skierowała się do łazienki, gdzie wzięła prysznic, przebrała się i wykonała wieczorną toaletę. Po wyjściu przysiadła na łóżku. Była dopiero dziewiąta i, choć zemczenie trochę dawało o sobie znać, Leona zdecydowała się poczekać na swojego mate. Chciała z nim jeszcze raz porozmawiać, a raczej dopytać się czy może udało się już coś zrobić w sprawie dzieci.

Po dwóch godzinach bezczynnego siedzenia, położyła się. Nie chciała iść do gabinetu, aby z nim porozmawiać. Po prostu skoro jeszcze go nie było to naprawdę ciężko pracował. Może nawet zajmował się teraz sprawą porwanych?

Dziewczyna przewróciła się na drugi bok i zamknęła oczy. Ale nie potrafiła zasnąć. Od dobrych piętnastu minut nie mogła znaleźć sobie miejsca. Ilekroć była już sekundy od zaśnięcia coś ją rozbudzało. Przeczucie albo dziwne wrażenie. Nie mogła usnąć i jedynie się wierciła z boku na bok, czasem warcząc na siebie pod nosem.

- Bez niego nie zasnę - usiadła przesuwając się na brzeg łóżka. - A już na pewno nie dzisiaj...

Wstała niechętnie, ale nie widząc innego wyjścia po prostu wyszła z pokoju i poszła do gabinetu. Na korytarzu było zupełnie ciemno i cicho. Wszyscy spali, a raczej ci którzy nie zostali wysłani na nocny patrol.

Białowłosa zeszła po schodach, ziewając prawie co czwarty krok i skręciła do gabinetu Alfy. Świecące się w środku światło tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że Nataniel wciąż pracuje. Także słyszała czasem trzeszczenie biurka. Bez pukania weszła do środka, a widok jaki zastała zupełnie ją zaskoczył...

***

- Zostaw nas... - płakała dziewczynka będąc wciąż trzymana w zębach szarej lwicy.

Kocica tylko prychnęła na słowa małej i przyspieszyła kroku przechodząc z marszu do lekkiego truchtu. Miała już dość tego szczeniaka, który wciąż prosił, aby ją zostawiła. Nie mogła tego zrobić. Rozkaz przywódcy to rozkaz do wykonania. Z tym się nie dyskutowało.

Podobnie uważała druga kotołaczka. Idąca obok żółta lwica nie odzywała się i zupełnie nie zwracała uwagi na dziecko trzymane w pysku. Jedynie to raz na jakiś czas powarkiwała, aby dziewczynka była cicho.

~ Ja dłużej tych jęków nie zniosę - powiedziała w końcu szara lwica.

~ Nie narzekaj - odpowiedziała zrównoważonym tonem druga. - Zaraz będziemy w domu i oddamy je przywodcy. Tak jak chciał...

~ Po co mu dzieci?

~ Rozkaz to rozkaz. Zresztą nie kazał porwać dzieci tylko kogokolwiek ważnego z watahy - jej ton wciąż był bardzo spokojny.

~ A dzieci są idealne - prychnęła w odpowiedzi.

~ Nikogo innego i tak byśmy nie porwały. Właściwe to wręcz nam się trafiło - stwierdziła. - Wilkołaki cenią sobie potomstwo, więc na pewno będą chcieli je odzyskać. A to szansa dla naszego przywódcy, aby w sensowny sposób rozwiązać konfilkt...

~ Skoro tak uważasz.

Chwilę później dołączyły do nich dwie niewielkie lwice - jasno brązowa i blado pomarańczowa, która była z nich najniższa. Obie były lekko poranione, ale były to na tyle niewielkie obrażenia, że już po chwili zniknęły. Zrównały kroku z pozostałymi i w czwórkę, oraz z dziećmi w paszczach, weszły ponowienie na teren swojego stada.

~ Zadanie wykonane - powiedziała entuzjastycznie najmniejsza z kotów i pobiegła truchtem przed siebie.

~ To my już skoczymy przekazać wszystko przywódcy - powiedziała jasno brązowa i ruszyła za drugą lwicą.

Po chwili obie zostały znów same. Tym razem nie zdecydowały się przerwać ciszy i w takim stanie dotarły przed drzwi domu głównego, gdzie czekał już na nie przywódca. A raczej nowy przywódca, wnioskując po zapachu.

~ Pokonał go w uczciwej walce - minęła je jakaś lwica, a one kiwnęły głowami.

Młody przywódca już zdążył coś postanowić i miał zamiar dążyć do celu bez względu na ojca, który wciąż starał się mu rozkazywać, choć nie miał już do tego prawa. Koniec z problemami... - uśmiechnął się delikatnie, ale widząc z czym, a raczej kim przybyły lwice mina mu trochę zrzedła. Po prostu zdziwił się na widok dzieci, ale ufał swoim członkom stada i nie zamierzał już negować ich postępowania odnośnie ostaniego rozkazu dawnego przywódcy. Najbliższe dni zdecydują o wszystkim - stwierdził patrząc w niebo i wysyłając do niego niemą prośbę, aby się udało. Choć przez pojawienie się małych wilczków musiał nie co zmienić plan.

Pierwsza Gwiazda ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz