Rozdział 3: Zostańmy braćmi!

1.1K 75 3
                                    

           Wujek Yang Menga wysłał czterech mężczyzn do Bai Luo Yina, byli to Ma Tu, La La Man, San Zhazi i Si Lingdang. [1] Po ich pseudonimach można było stwierdzić, że nie byli oni szczególnie błyskotliwą gromadą, a jeśli mieli jakiekolwiek mózgi, to niezbyt duże, bo jacy bystrzy ludzie zrobiliby coś takiego?!

           Gdy Ma Tu wpatrywał się tępo w luksusowy pięciogwiazdkowy hotel przed sobą, nie mógł powstrzymać się od splunięcia w ręce. Następnie złożył obie dłonie i pocierał je o siebie, aż ślina zgęstniała. Robiąc to miał niezwykle podekscytowany wyraz twarzy.

           - Dzisiaj będę wyć, dopóki nie stracę głosu.

           San Zhazi był nieco zdezorientowany:

           - Płacz kosztuje 300 juanów (180 zł), ale ten dzieciak dał każdemu z nas tylko 200 (120 złotych). Jeśli będziesz płakać, dopóki nie stracisz głosu, to czy nie będziemy stratni?

          - Załóżmy, że dałem mu rabat na te 100 juanów.

          - ...

          La La Man przykucnął przy ścianie i spojrzał na Ma Tu.

          - Niby czemu?

          - Bo to przyjęcie jest w tak drogim miejscu!

         Si Lingdang stał z boku, nic nie mówiąc. Gdy wpatrywał się w luksusowe samochody mijające go jeden po drugim, stawał się coraz bardziej niepewny.

         - Lingdang, co robisz?

         - Właśnie zauważyłem, że wszystkie zaparkowane tutaj pojazdy należą do wojska. Ta osoba na pewno nie jest byle kim!

         - Nic dziwnego! Myślisz, że ktoś, kto urządzająca tu przyjęcie ma taki sam status społeczny jak my?

         - Nie, nie o to chodzi... miałem na myśli to, żebyśmy w jakiś głupi sposób nie rozwalili imprezy. Jeśli się włamiemy, możemy trafić do pierdla na trzy do pięciu lat...

         - Skończ z tym gównianym narzekaniem. Wstyd mi za ciebie. Poza tym, jak skończymy robotę, dostaniemy dodatkowe 1000 juanów (660 zł). Nie chcesz tego?

         Si Lingdang zaczął się denerwować, gdy spojrzał na rzędy ochroniarzy i zdecydował się milczeć.

          - Widzę, że ktoś wchodzi. Wejdźmy też. Wyjmij zaproszenia i zrób wszystko zgodnie z planem. Kiedy już będziemy w środku, nie zrób z siebie głupka.

         - Zaczekajcie!

         Si Lingdang nagle się zatrzymał.

        Cierpliwość San Zhaziego była na wyczerpaniu.

         - Czy możesz być trochę mądrzejszy? Jeśli nie chcesz pieniędzy, to mi je oddaj.

         - Ja... myślę, że widziałem reporterów.

         Pozostała trójka podążyła za linią wzroku Si Lingdanga.

         - Jeśli przez przypadek próbują też dostać się do środka, żeby zrobić transmisję na żywo z ceremonii ślubnej, to tymi, którzy trafią dziś na pierwsze strony gazet, z pewnością będziemy my. Nie chcę już tych pieniędzy. Jeśli chcecie to zrobić, idźcie sami.

          Si Lingdang ze złością odwrócił się, mając zamiar odejść.

          - Wróć!

         Ryknął Ma Tu. Widząc, że Ma Tu jest bliski wybuchu wściekłości, San Zhazi szybko złapał jego i Si Lingdanga i ponaglił ich.

         - Przestań wymyślać, przecież to tylko reporterzy. Wystarczy, że pójdziemy tam wszyscy i ich złapiemy. Nas jest czterech, a ich tylko dwóch.

         - Dokładnie!

         Odwaga La La Mana wzrosła stukrotnie.

         - Możemy też ukraść ich sprzęt! Wygląda, jakby był wart dużo pieniędzy!

         - W porządku! Możemy tak zrobić!

         Ma Tu również dołączył:

         - Nie będziemy już płakać. Za płacz i tak dostaniemy tylko 1000 juanów. Możemy po prostu ukraść to, co noszą na ramionach i sprzedać. Na pewno wyciągniemy za to ponad 5000. Wtedy możemy oddać pieniądze siostrzeńcowi szefa i powiedzieć mu, że nie chcieliśmy tego robić, ponieważ było to zbyt ryzykowne.

          - No i ostatecznie okazuje się, że Da Ge [2] jest jednak mądry. Hahaha...

          W rezultacie cała czwórka podstępnie podeszła do dwóch reporterów.

          Ci dwaj „reporterzy" zostali tymczasowo zatrudnieni przez Gu Haia, który musiał ich nawet nauczyć, jak używać sprzęt do filmowania. To dlatego, że każdy, kto ma trochę rozumu, wiedział, że lepiej tu nie przychodzić i nie ryzykować. W związku z tym obaj zatrzymali się przy głównej bramie hotelu wahając się, czy wejść, mimo że posiadali zaproszenia.

          Ma Tu czekał na idealną okazję i machnął ręką do trójki za nim.

          - Podejdźcie bliżej. Najpierw udawajmy, że jesteśmy przyjaźnie nastawieni, a potem zwabimy ich w jakieś odosobnione miejsce i zaatakujemy.

          Cała trójka przytaknęła i nonszalancko podążyła za Ma Tu.

          „Reporter" niosący aparat właśnie zebrał się na odwagę, by podejść do wejścia, gdy nagle zobaczył czterech złodziejaszków zmierzających w jego stronę.

          - Hej, kolego! Porozmawiajmy tam.

         - Aaaa!!

         Dwóch fałszywych reporterów zawyło i bez konsultacji ze sobą uciekło w kierunku małej uliczki za hotelem, podczas gdy czterej mężczyźni zaczęli ich bezlitośnie ścigać. Patrząc na ich zaciekłość, fałszywi reporterzy myśleli, że goni ich czterech policjantów w cywilu. Szybko porzucili sprzęt, zatrzymali taksówkę i uciekli.

         - Co się do cholery dzieje?

        Si Lingdang wpatrywał się w kamerę, unosząc w szoku brwi. San Zhazi sapnął ciężko:

        - Skąd mam wiedzieć?

        La La Man podrapał się w głowę.

        - Może to kradziony sprzęt?

        - Kogo to obchodzi!

        Ma Tu bez wahania zarzucił sprzęt na ramię.

         - Chodźmy. Musimy znaleźć miejsce, w którym to sprzedamy. Dzięki temu nie musimy już pracować w tym miesiącu.

         - Cholera jasna! Nasz plan zadziałał!

         - Hahaha...


Uwaga tłumacza

[1] Ma Tu - łysol, La La Man – podły dziwak, San (3) Zhazi - szlaka, Si (4) Lingdang - mały dzwonek

[2] Da Ge - najstarszy brat / starszy brat / przywódca gangu / szef - w tym przypadku odnoszą się do najstarszej osoby

                                                                           ***

Wesoła gromadka w akcji... na miły początek dnia... a już niebawem kolejny rozdział :)

Addicted [PL] TOM 1 Niepokój młodościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz