Prolog

1.9K 104 8
                                    

-Hope-

Wszystkie znaki na niebie i ziemi świadczyły, że tego dnia z pewnością nie zaliczę do tych z serii "udanych".  Od rana zapowiadała się totalna katastrofa jednak wciąż trzymała mnie irracjonalna wiara w to, że jakoś dotrwam do wieczora. 

Pierwsza oznaka mojej niedoli pojawiła się dokładnie o szóstej rano, kiedy to wystrzeliłam jak z procy w kierunku stacji metra modląc się w duchu by jakaś niewidzialna moc zatrzymała czas. Wiedziałam, że się spóźnię, a to w połączeniu z niewyspaniem, frustracją związaną ze zbliżającą się na dniach miesiączką i stresem przed końcowymi egzaminami sprawiło, że stałam się jednym wielkim kłębkiem nerwów oraz idealnym przykładem siedmiu nieszczęść. 

W dodatku złapał mnie deszcz, na który nie byłam kompletnie przygotowana. 

Spóźniona i przemoczona do suchej nitki wbiegłam na halę, w której od dawna trwały wykłady. Zanim usiadłam na swoim ulubionym miejscu usłyszałam kilka obelg i śmiechów skierowanych w moją stronę, co na szczęście spłynęło po mnie dokładnie tak samo jak ten pieprzony deszcz.

Oni wszyscy myśleli, że mogą mnie tym zranić, a ja przez cały okres studiów udowadniałam im jak bardzo się mylą. Niestety skutkowało to niewielkim gronem przyjaciół, a dokładniej rzecz ujmując w czasie mojej owocnej praktyki studenckiej znalazłam tylko jednego przyjaciela, który był akurat nieobecny na zajęciach z powodu choroby. Szczęściarz wylegiwał się pewnie teraz w łóżku i smacznie chrapał.

Peterze Elsonie, jak ja ci teraz zazdroszczę tej koszmarnej choroby!

Jeszcze zanim opuściłam jedną z siedzib NYU znajdującej się w zachodniej części Manhattanu już wiedziałam, że nazajutrz obudzę się z wkurzającym katarem i bólem gardła. 

Po przemierzeniu metrem kolejnych kilometrów dotarłam do cukierni rodziców z jęzorem na wierzchu i przemoczona do suchej nitki. Zignorowałam zmartwione spojrzenie mamy i zabrałam się do pracy, której miałam dzisiaj dosyć sporo.

Zanim przejrzałam księgę rachunkową i spisałam towar oraz wyliczyłam miesięczne dochody był już późny wieczór. Rodzice dawno byli już w domu, a ja miałam do nich dołączyć jak tylko uporam się z cyferkami, które tak bardzo uwielbiałam. 

Zmęczona i zirytowana na swój dzisiejszy los usiadłam w metrze ciesząc się przy tym z faktu, że już niedługo moje ciało zanurzy się w pachnącej lawendą pościeli. 

Przyglądając się zatłoczonym ulicom rozmyślałam o tym, czy ten cały nowojorski świat na pewno jest moim miejscem. Czy ten ciągły bieg, pogoń za wszystkim i głośny hałas był tym czego na prawdę pragnęłam?

Jednego byłam pewna. Mój przytulny pokój był teraz moim ulubionym miejscem na ziemi. Mogłam tam się zamknąć przed wszystkimi i przestać myśleć o tym jak postrzegają mnie inni. 

Owszem, wiedziałam co myślą gdy na mnie spoglądają, ale wiedziałam również, że nie mają pojęcia jaka jestem na prawdę. Dostrzegali tylko moją zewnętrzną brzydotę i to ich wszystkich skutecznie odstraszało. 

Z letargu wyrwał mnie jakiś mężczyzna, który nie zważając na pasażerów przebijał się przez tłum w stronę wyjścia dźgając mnie przy tym boleśnie w brzuch. 

I na prawdę nie mam pojęcia co mną kierowało kiedy do mojej głowy wpadł wówczas pomysł szybkiego wyjścia z tej klaustrofobicznej pułapki. Czy ja chciałam pójść za tym facetem i nabluzgać mu o jego braku wychowania i szacunku do kobiet? A może stwierdziłam, że mam już dzisiaj dosyć i potrzebuje przejść się w tym deszczu żeby ochłonąć? Wysiadłam więc na stacji i ruszyłam przed siebie dosyć szybko orientując się, że nie znalazłam się w bezpiecznym miejscu. 

Ukryte piękno (Hidden Beauty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz