-Jack-
Mija prawie miesiąc od otwarcia naszej nowej kolekcji. Pokaz zrobił wrażenie, a archiwalne kolekcje sprzedają się obok standardowych kreacji jak świeże bułeczki. Powinienem teraz skakać z radości, a coraz większa sprzedaż i ogromne zyski powinny popychać mnie w kierunku maksymalnego rozwoju. Jeszcze niedawno aż zacierałem ręce na myśl o ruszeniu z kopyta i zapewne szybko biegłbym na szczyt gdyby nie jeden mały szkopuł, a raczej jedna drobna kobieta, która weszła mi w krew i nie chce za cholerę odpuścić.
Mowa oczywiście o mojej asystentce.
Od pechowego napadu, Hope zamknęła się w sobie i trzyma mnie na dystans. Właściwie mógłbym nawet pokusić się o stwierdzenie, że ślad po rozwijającej się między nami przyjaźni z każdym dniem coraz bardziej zanika pozostawiając jedynie łączące nas jeszcze relacje służbowe.
Schemat jest wciąż taki sam. Od pamiętnego pokazu Hope przychodzi do pracy zawsze na czas, zostawia swoje rzeczy przy biurku, a następnie kieruje się do mojego gabinetu by zadać mi pytanie, którego zaczynam szczerze nienawidzić.
Po wypowiedzeniu słów: "Dzień dobry, jakie mam zadania na dziś?", moja asystentka patrząc wciąż w ten cholernie drogi, luksusowy dywan, czeka na moją odpowiedź. W pierwszych cichych dniach próbowałem jakoś zagadać, przepraszałem milion razy, a raz nawet zagrodziłem jej swoją osobą wyjście z gabinetu, by wymusić na niej rozmowę. Skutek moich starań był odwrotny do zamierzonego, bo chyba wolę by patrzyła na dywan niż ma spoglądać na mnie z rozczarowaniem, które przebija moją klatkę piersiową na wylot.
W dniu pokazu dała się przytulić, pozwoliła mi zaopiekować się nią i odwieźć do domu jednak następnego dnia rozpoczęła swoją karę utrzymując dystans jakiego jeszcze pomiędzy nami nie było.
Czy to możliwe żebym aż tak bardzo zawalił? Wiedziałem, że nie tak łatwo będzie odpokutować jednak nie sądziłem, że zatrzyma dystans pomiędzy nami tak długo.
Im dłużej o tym myślę, tym bardziej wkurwiam się na samego siebie. I to nie tylko z powodu, który jest oczywisty - mojej absolutnej winy.
Wzbiera we mnie złość, ponieważ nigdy dotąd nie zdarzyło mi się walczyć o kogoś tak długo. Oprócz niebieskookiej nieznajomej, która uratowała mi kiedyś życie nie utaplałem się w żadnej relacji aż po, kurwa, same pachy. A panika, która coraz bardziej dawała mi się we znaki oznaczała, że ja się najzwyczajniej w świecie boję.
Jeśli mam być sam ze sobą szczery to boję się jak cholera, że ją stracę. Hope Hamilton jest jakimś dziwnym światłem, a ja nie zdawałem sobie jak dotąd sprawy z tego jak bardzo brakuje mi tego ciepła, które od siebie daje.
Głośne pukanie do drzwi wyrywa mnie z moich rozmyślań. Poprawiam się na fotelu i kładąc dłonie na oparciach układam palce w piramidkę. Dobrze wiem, kto zaraz przekroczy próg mojego gabinetu. Biorę głęboki, uspokajający oddech zanim pozwolę jej wejść i spierdolić mi mój humor jeszcze bardziej. Na nieszczęście dziewczyny, która stoi jeszcze za drzwiami, po tym co powiedziała mi kiedyś Hope odnośnie nieprzychylności innych pracowników w stosunku do jej osoby, sprawdzenie tego potraktowałem dosyć poważnie. Przez miesiąc dyskretnie obserwowałem swoich pracowników i doszedłem do kilku nieciekawych wniosków.
Pora zdusić to z zarodku.
W końcu po usłyszeniu mojej zgody na wejście drzwi się otwierają, a przy wejściu do biura staje Madison. Pewnym krokiem przekracza próg, a następnie zerka w kierunku rolet, które od rana są zasłonięte. Nie wiem do jakich pieprzonych wniosków dochodzi ta dziewczyna kiedy dociera do niej, że nie będziemy mieli żadnej publiki, ale jestem pewien, że nie jest to coś co by mi się spodobało. Szeroki uśmiech jaki pojawia się na jej twarzy wywołuje we mnie złość, ale nie daje tego po sobie poznać.
CZYTASZ
Ukryte piękno (Hidden Beauty)
RomanceCzyż to nie ironia losu, że moi rodzice nazwali mnie Hope? Musieli być wówczas w bardzo dobrym nastroju, albo po prostu kiedy mnie ujrzeli zrozumieli, że jedyne co im pozostało to nadzieja. Nadzieja na to, że kiedyś rozkwitnę niczym najpiękniejszy...