Rozdział 29

1.1K 106 8
                                    

-Hope-

Ledwo udaje mi się utrzymać równowagę kiedy Jack informuje mnie o dzisiejszym spotkaniu z jego rodzicami, a kiedy dokłada do tego, że pan David również będzie na nim obecny nie potrafię już ukryć stresu, który przenika do każdej komórki mojego ciała.

- Mam w takim razie przygotować wszystkie raporty z ostatnich miesięcy i dokumenty związane z wdrążeniem do sprzedaży ubrań zalegających w magazynach? - pytam siadając na swoim standardowym miejscu. 

Jak tylko zostałam wezwana do biura przeczuwałam, że dzisiejszy dzień będzie dla nas ważny. Nie spodziewałam się jednak, że pan David zwoła zebranie w celu skontrolowania działań mojego szefa. Na miejscu Jacka byłabym co najmniej wkurzona. Przecież to nie może tak być, że każdy jego krok będzie sprawdzany, a każde posunięcie rozpatrywane pod kątem działania na szkodę firmy. 

To jest największa ironia w tym wszystkim. Nie znam bowiem osoby, która byłaby bardziej oddana pracy od Jacka Wilsona. Nigdy, przenigdy nie zrobiłby nic co naraziłoby jego rodzinny biznes.

Po raz kolejny w moim sercu zakorzenia się głębokie poczucie niesprawiedliwości. I nie mam pojęcia czy to normalne, że przez to mam ochotę podejść do mojego szefa i go mocno przytulić oraz zapewnić go, że jesteśmy niezły teamem, który ze wszystkim sobie poradzi.

Z reguły nie żywię do ludzi negatywnych uczuć lecz dla pana Davida robię wyjątek zapisując go w swojej głowie na liście osób, których należy unikać. Z resztą, i tak już uciekam na jego widok i staram się na niego nie wpadać na korytarzach, bo jego diabelskie spojrzenie prześladuje mnie i wytrąca z równowagi. Do dzisiaj miałam jednak jeszcze resztki nadziei co do jego prawdziwych zamiarów.

-Tak. Trzeba wszystkie dokumenty zebrać w całość i jeszcze przed spotkaniem dobrze by było omówić kilka ważniejszych kwestii - instruuje obracając w dłoni pióro, po czym obrzuca mnie spojrzeniem, które mówi mi: "Zrozumiałaś?"

- Jasne - kiwam głową na potwierdzenie, następnie odwracam się i szybkim krokiem idę do wyjścia. Czeka mnie dużo pracy, aż mnie zaczyna głowa boleć od samego analizowania co powinnam zrobić w pierwszej kolejności. Przed wyjściem powstrzymuje mnie spokojny głos mojego szefa. Dosłownie zamieram w miejscu z ręką przy klamce.

- A ty gdzie się wybierasz? 

Odwracam się tak by stanąć naprzeciwko jego biurka i patrzę na niego ze zdziwieniem nie do końca rozumiejąc skąd to pytanie. Przecież dał mi jasne instrukcje, a biorąc pod uwagę fakt, że za jakieś dwie godziny będzie miał spotkanie to muszę raczej streścić się w niewielkim przedziale czasowym. 

- No idę do siebie ogarnąć raport i to wszystko o czym przed chwilą rozmawialiśmy. Będziesz musiał go przecież jeszcze przejrzeć i przygotować się na wszelkie pytania z ich strony. Myślę, że będą mieli ich dosyć sporo biorąc pod uwagę, że nie mają pojęcia ani o tym z czego będzie opłacana Annabele, ani o rozpoczęciu ponownej sprzedaży starych modeli ...- tłumacze zupełnie tracąc poczucie kontroli. Chyba jednak nie do końca zrozumiałam polecenia Jacka i świadczy o tym między innymi jego twarz wyrażająca rozbawienie. 

- Ale ty będziesz razem ze mną na tym spotkaniu, Hope - mówi walcząc z chęcią roześmiania się.

O Jezusie Nazareński. 

- Że co?! - wykrzykuje nie przejmując się tym, że pracownicy piętra mogą mnie usłyszeć. - Przecież ja nie wyglądam, nie jestem przygotowana, nigdy nie widziałam na oczy pana Daniela - panikuję wyliczając po kolei każdą wątpliwość, a przychodzi mi ich do głowy coraz to więcej i więcej. 

Nawet nie zauważam jak Jack do mnie podchodzi. Rejestruje jego obecność obok mnie dopiero kiedy czuje jego duże dłonie na moich wątłych ramionach, które ukryte w dużej marynarce w kolorze mięty wydają się być mikroskopijne, wręcz kruche. Jakby ciężar jaki na nie spadł miał je za chwile całkowicie zgnieść. 

Ukryte piękno (Hidden Beauty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz