-Hope-
Sama nie wiem jak opisać uczucia, które mną właśnie zawładnęły. Stres wydaje się być tutaj zbyt małym słowem biorąc pod uwagę, że trzęsę się jak osika, a moja lewa noga zaczyna delikatnie drgać pod stołem.
Jeszcze pół godziny temu śmiałam się do rozpuku z żartów Rose, po czym obie chodziłyśmy dumne jak pawie ze swojej pracy, udało nam się bowiem wszystko ogarnąć na czas. Teraz mam wrażenie, że po radosnej atmosferze nie widać śladu i że zastępuję ją jakaś dziwna, gęsta i ciężka mgła wisząca w powietrzu. I może pomyślałabym przez chwilę, że to zasługa poważnych szych, które będą uczestniczyć w spotkaniu jednak już przy pierwszym uczestniku zebrania dociera do mnie skąd te negatywne wibracje. Każdy zaproszony pracownik zaraz po przekroczeniu progu sali, w której ma odbyć się spotkanie, najpierw spogląda na mnie, a dopiero później zajmuje wyznaczone mu miejsce.
Oczywiście spojrzenia zebranych kierowane w moją stronę nie są wcale, ale to wcale przychylne. Widzę wyraźnie gamę przeróżnych negatywnych emocji od wstrętu po zniesmaczenie. Udaje jednak, że nie robi to na mnie wrażenia.
Mam szczęście, że Rose jest obecna na sali inaczej czułabym się tutaj jak wyrzutek czy intruz, który podstępem zjawił się w miejscu do którego kompletnie nie pasuje. To tak jakby znaleźć na środku pustyni róże, albo dając przykład bardziej pasujący do mnie - ślady błota na starannie wypolerowanej podłodze.
Tak chyba właśnie to widzę. Jakbym była zabrudzeniem, czymś brukającym coś nieskalanego.
Moja nowa koleżanka, która siedzi po drugiej stronie posyła mi co chwila pocieszające spojrzenia. Miło z jej strony, choć obydwie doskonale zdajemy sobie sprawę, że zanim przekonam do siebie tych wszystkich ludzi mogą minąć wieki. O ile w ogóle uda mi się w kimkolwiek wzbudzić sympatię albo chociaż mniejszy wstręt niż ten obecny teraz na ich twarzach.
Dla zabicia czasu i usunięcia z głowy złych myśli lustruje wzrokiem salę, w której pojawia się coraz więcej pracowników. Patrzę więc na ściany w kolorze ciemnego beżu natrafiając kolejno na przeróżne elementy wyposażenia.
Znajdujemy się właśnie na piętrze, które właściwie oprócz tej sali oraz jej odrobinę mniejszej kopii nie wyróżnia się niczym szczególnym. Te piętro w całości przeznaczone jest do organizacji wszelkich spotkań służbowych oraz zebrań takich jak dzisiejsze czy zebrań zarządu. Pomieszczenie ma kształt długiego prostokąta. Na środku stoi podłużny stół, przy którym jak sądzę mogłoby rozsiąść się co najmniej trzydzieści osób. Dziś jednak zajętych będzie raptem połowa z krzeseł ustawionych przy stole.
Każdy mebel jakim wyposażono salę - regały, stół, krzesła, mniejszy stolik ustawiony w rogu czy parapet przy jedynym oknie jakie tutaj się znajduje - wszystko wykonane jest z mahoniowego drewna. Kilka dodatków, takich jak kwiaty w ogromnych donicach, czy obrazy wiszące przy multimediach nadają pomieszczeniu nieco przytulności. Cały pulpit, na który składają się dwa duże monitory wisi na środku lewej ściany znajdującej się dokładnie naprzeciwko mnie. Czy to nie dziwne, że w tej krępującej ciszy i wśród spojrzeń pełnych obrzydzenia ja zaczynam się zastanawiać kto był na tyle głupi, żeby w takim akurat miejscu umieścić część przeznaczoną do wyświetlania prezentacji? Jak mniemam dla tych, którzy siedzą tyłem do ekranów nie jest to zbyt wygodne. Muszą przecież obracać się w stronę wyświetlanych obrazów.
Kiedy już nie mam za bardzo na co patrzeć kieruje swój wzrok w stronę ogromnego okna, które znajduje się naprzeciwko drzwi wejściowych i zarazem na ścianie, przy której znajduje się końcowa, krótsza część stołu. Tu postawione jest jedno krzesło przeznaczone dla prezesa firmy. Widok panoramy miasta sprawia, że mam wrażenie iż nabieram w płuca czystszego powietrza. Aż zaczynam zazdrościć mojemu szefowi, że za jego plecami będzie rozpościerał się taki piękny widok. Gdybym mogła teraz tam usiąść prędko odwróciłabym się na fotelu tak by być tyłem do zebranych. Tak w ramach terapii antywstrząsowej gapiłabym się przez całe spotkanie w okno i olewała to co dzieje się za mną.
CZYTASZ
Ukryte piękno (Hidden Beauty)
RomanceCzyż to nie ironia losu, że moi rodzice nazwali mnie Hope? Musieli być wówczas w bardzo dobrym nastroju, albo po prostu kiedy mnie ujrzeli zrozumieli, że jedyne co im pozostało to nadzieja. Nadzieja na to, że kiedyś rozkwitnę niczym najpiękniejszy...