-Jack-
Stwierdzenie, że czuje się jak cień człowieka jest niedopowiedzeniem roku. Głowa pulsuje mi tak bardzo, że kiedy jadę windą na najwyższe piętro nie mogę skupić się na niczym innym. Z letargu wyrywa mnie dopiero delikatny dzwonek zwiastujący, że winda zatrzymuje się na odpowiednim poziomie. Powłóczę nogami po drodze witając się z pracownikami.
Jakie szczęście, że dzisiaj mamy piątek i już niedługo będę miał szansę porządnie się wyspać. Muszę zapamiętać, żeby już nigdy nie dać się namówić Mattowi na imprezę w dzień powszedni. Nie mam pojęcia jak będę dziś funkcjonował. Bez tabletek przeciwbólowych i dużej ilości kawy nie dam rady usiedzieć tu tyle czasu.
Kątem oka zauważam siedzącą przy swoim biurku Hope. Staram się jednak od razu zacząć myśleć o czymś innym, bo od wczoraj buzuje pod moją skórą złość i jakieś dziwne rozczarowanie.
Kiedy już jestem w gabinecie natychmiast podchodzę do przeszklonej ściany i obniżam rolety. Zanim jednak ukryję się do końca w swoim gabinecie i odgrodzę od innych, mam szansę spojrzeć jeszcze raz na miejsce pracy mojej asystentki. Nie patrzy na mnie, ma spuszczony wzrok i pogrążona jest w pracy. Na jej biurku znajduje się stos dokumentów, na widok których marszczę brwi próbując sobie przypomnieć czy aby czegoś nie przeoczyłem.
Rolety opadają swobodnie zaciemniając nieco pomieszczenie, a ja szybkim krokiem kieruje się w stronę biurka, po czym sięgam po swój kalendarz. Z ulgą zauważam, że nie mam na dzisiaj żadnych spotkań poza siedzibą firmy jedynie jedno spotkanie z Annabele Foster - dziennikarką modową.
- Sari przynieś mi ogromny kubek czarnej kawy. Tylko szybciorem - rozkazuje przez interkom zrzucając z siebie marynarkę, która teraz jedynie mi zawadza.
Siadam w fotelu i omal nie jęczę uświadamiając sobie, że to kurestwo jest tak wygodne, że jak nic usnę w przeciągu kilku minut.
Impreza w klubie, na którą namówił mnie mój przyjaciel pociągnęła się do czwartej rano. Na szczęście mam dobrego kierowcę, który przypomniał mi o tym, że dzisiaj pracuje i wywlekł mnie z klubu zanim zdążyłem po raz kolejny zaliczyć Isabelle - piękną brunetkę o niebieskich oczach.
Jak na zawołanie przywołuje w pamięci obraz kobiety i uśmiecham się wspominając nasze wczorajsze igraszki. Tego nie można było nazwać intymnym zbliżeniem jednak pozwoliło mi to na odprężenie, którego wyjątkowo potrzebowałem.
Niestety od roku, a dokładniej od momentu kiedy ujrzałem najpiękniejsze oczy na świecie, jednym z moich podstawowych kryteriów przy wyborze kobiety, z którą spędzę noc jest właśnie kolor oczu. Nic jednak nie wydawało się wystarczające, bo w żadnych nie dostrzegłem tej pierdolonej głębi. Być może Matt miał rację sądząc, że nigdy już nie ujrzę kobiety, która uratowała mi życie. Nie mogłem jednak nic poradzić na to, że podświadomie szukałem jej w każdej poznanej na imprezie przedstawicielce płci pięknej.
Z rozmyślań wyrywa mnie pukanie do drzwi. Kiedy wydaję zgodę na wejście moja sekretarka wchodzi do środka ze szklanym dzbankiem wypełnionym czarnym płynem oraz ogromnym kubkiem. Po pomieszczeniu z prędkością światła rozchodzi się aromat kawy.
- Jesteś aniołem - komentuje posyłając w jej stronę krzywy uśmiech pełen ulgi i wdzięczności.
- Jak tylko zobaczyłam cię wchodzącego do firmy wiedziałam, że będzie ci dziś potrzebna duża dawka kofeiny - stwierdza odwzajemniając uśmiech. - Czyżby szaleństwo czwartkowej nocy tak ci dało w kość?
- Matt namówił mnie na imprezę i zgadnij co, Sari? - pytam od razu nalewając sobie solidną porcję napoju.
- I dałeś się namówić, a teraz obiecujesz sobie, że już nigdy go nie posłuchasz i będziesz go unikał do usranej śmierci - nabija się ze mnie krzyżując dłonie na piersi.
CZYTASZ
Ukryte piękno (Hidden Beauty)
RomanceCzyż to nie ironia losu, że moi rodzice nazwali mnie Hope? Musieli być wówczas w bardzo dobrym nastroju, albo po prostu kiedy mnie ujrzeli zrozumieli, że jedyne co im pozostało to nadzieja. Nadzieja na to, że kiedyś rozkwitnę niczym najpiękniejszy...