1. Zrzucenie bomby, czyli moje życie po zalaniu

253 4 0
                                    

BEATA

Klara miała doskonałe wyczucie czasu. Rano powiedziała mi, że Dorota z Łukaszem przyjadą w weekend, i zaraz po zrzuceniu tej bomby wyszła do pracy. A ja pognałam do swojego mieszkania, zdesperowana, gotowa błagać pana Wieśka, żeby przyspieszył remont. 

Lało, a on właśnie palił papierosa przy otwartym oknie, nic sobie nie robiąc z tego, że deszcz moczy parapet i podłogę. Co za ironia, skoro ten cholerny fachowiec, był tutaj z powodu zalania!  Patrząc na to musiałam bardziej niż zwykle pilnować  własnych myśli. 

- Sąsiad załatwił panią na cacy - przypomniał. Tak jakby stojąc w pozbawionym podłogi korytarzu można było zapomnieć o tym, że lokator z mieszkania nade mną „miał problem z rurami". - Dobrze, że ma pani się gdzie zatrzymać - dodał, nie odpowiedziawszy na moje nazbyt uprzejme pytania dotyczące możliwości przyspieszenia prac. 

Może gdybym się rozpłakała... Ale byłam prawie pewna, że reakcją na moje łzy byłoby wzruszenie ramion i słowa: „Pani Beato, nic nie poradzę, a ten pani sąsiad...". Więc się nie rozpłakałam.

Nie miałam żadnego asa w rękawie. Byłam tylko zdesperowaną trzydziestodwulatką, która nie chciała zderzyć się z przeszłością. I właśnie stało się jasne, że nie ucieknę od Klary - nie odzyskam własnego mieszkania ani przed weekendem ani nawet po weekendzie. Byłam na łasce faceta, który wesoło pogwizdywał i może właśnie zastanawiał się, czy po moim wyjściu też po prostu nie wyjdzie. W końcu co mu szkodzi skrócić sobie dzień pracy.

Od początku czułam, że nie powinnam wprowadzać się do Klary, nawet na tydzień. Ale „zwyciężył zdrowy rozsądek" - to słowa Klary, która z entuzjazmem zaoferowała mi wolny pokój. Mieszkała niedaleko mnie, w doskonałej lokalizacji, a przez lata oddaliłyśmy się od siebie na tyle, że krótki pobyt u niej nie wydawał się groźny. Raczej wygodny. Po trzydziestce wygoda staje się zbyt ważna. Aż nadeszła wiadomość, że Dorota, Łukasz i ich czteromiesięczna córeczka zamierzają spędzić weekend we Wrocławiu. O takim zwrocie akcji nawet nie pomyślałam, gdy przewoziłam najpotrzebniejsze rzeczy do Klary.

***

Po pracy zaparkowałam na zaniedbanym podwórku przed kamienicą. Klara była w domu. Wystarczył rzut oka - światło w oknie na drugim piętrze oznaczało, że Klara popija herbatę cynamonową w kuchni. 

Był wrzesień i dla niej już zaczęła się jesień. Bez względu na to, co mówiły kalendarz i zdrowy rozsądek, na który tak chętnie się powoływała. „Lato trwa teraz tylko technicznie", mawiała. Najpóźniej w październiku zaczynał się dla niej sezon przedświąteczny - otaczała się świeczkami, światełkami, jadła i gromadziła bożonarodzeniowe słodycze, piła grzańce i herbaty aromatyzowane przyprawami piernikowymi, układała playlisty ze świątecznymi piosenkami. 

Kiedy wysiadłam z fiesty, kluczyki wypadły na ziemię i zatopiły się w błotnej breji. Przeklęłam w myślach albo wydawało mi się, że tylko w myślach. Nikogo nie było w pobliżu, więc to i tak nie miało znaczenia. 

Skłonność do nieświadomego wypowiadania myśli z pewnością nie była teraz moim największym problemem, ale, jak większość ludzi po trzydziestce, wolałabym nie komplikować sobie życia zbędnymi niezręcznościami. Mimo wysiłku byłam jednak na nie skazana. 

W deszczu, kuląc z zimna ramiona, ruszyłam w stronę drzwi na klatkę, omijając kałuże. W przeciwieństwie do Klary nienawidziłam jesieni. Naprawdę i nieodwołalnie.

Błękitne kalosze Klary stały w przedpokoju.

Pomyliłam się: nie piła cynamonowej herbaty, tylko gorącą czekoladę ze świątecznego kubka, który wiele lat temu kupiła na bożonarodzeniowym jarmarku. Przygotowała ją też dla mnie.

Nie powiedziałam nikomuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz