54. Postkoitalna rzeczywistość

25 1 0
                                    

MATEUSZ

To był najszybciej wypalony papieros w moim życiu.

Kiedy wróciłem do szpitala, Beata nadal siedziała u Łukasza. Oparłem się plecami o ścianę i czekałem, aż wyjdzie z sali. 

Robiło się coraz później. Czas nieubłaganie płynął.

Gdy w końcu wyszła, delikatnie przyciągnąłem ją za ramię bliżej ściany. Starannie unikała mojego spojrzenia, zajęła się szukaniem czegoś w torebce. W uciekaniu była lepsza ode mnie.

- To nie jest miejsce na takie rozmowy - powiedziała, ściszając głos.

- Takie? To znaczy, jakie?

- Wiesz, o co mi chodzi. Wczoraj było wczoraj, a dzisiaj... Zaraz wracam do Wrocławia.

- Czyli co? To by było na tyle?

- Teraz powinniśmy się skupić na Łukaszu. - Położyła mi rękę na ramieniu, jakby chciała mnie zatrzymać, choć wciąż stała w miejscu. Po krótkiej chwili zabrała ją, najwyraźniej zdawszy sobie sprawę, że dotyk nie współgra z jej słowami. - Naprawdę muszę iść.

Wiedziałem, że chciała powiedzieć coś innego, ale nic więcej nie dodała. Odwróciła się i odeszła jak prawdziwa profesjonalistka. Pewnym krokiem, bez zawahania, nie oglądając się za siebie. 

Poczułem silny ból w klatce piersiowej. Pomyślałem: jeśli to zawał, wydarza się we właściwym miejscu. Przynajmniej mnie uratują. Poszedłem korytarzem w przeciwnym kierunku, instynktownie chwytając się jedną ręką za pierś. Ból nie minął, ale nagle, mimo pustki, miałem więcej siły. 

Zawróciłem.

- Parking będzie bardziej odpowiedni?! - rzuciłem, szybkim krokiem zbliżając się do jej samochodu. Jeszcze nie wsiadła, na razie szukała kluczyków.

Odwróciła się i spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

Pewnie upokarzający obrazek: koleś po trzydziestce z podejrzeniem zawału ugania się po szpitalnym parkingu za dziewczyną, która powiedziała mu „nie". Ale nie potrafiłem zrozumieć zmiany, jaka w niej zaszła rano. Nie chciałem się zgodzić na jej powrót do tego, co było przed weekendem. Nie po ostatniej nocy.

- Mateusz, powiedziałam swoje. - Jej spojrzenie zdawało się nieugięte, oddech miarowy. Znaleziony w torbie kluczyk do samochodu wsunęła do zamka.

Zaraz, kurwa, odjedzie - pomyślałem. Ja się rozpadam, a na niej to całe pożegnanie nie zrobi najmniejszego wrażenia?

- No więc, dobrze, porównałaś sobie, i jak wypadłem? - rzuciłem, oddając głos własnej złości. - Naprawdę zżera mnie ciekawość.

Zastygła, zaskoczona moim atakiem. Niby nic, ale byłem usatysfakcjonowany.

- Wiesz, że lubię wygrywać w prestiżowych konkursach.

Przekręciła ten cholerny kluczyk i pociągnęła za drzwi. Miałem ochotę je zatrzasnąć, ale stało się jasne, że tę bitwę, a nawet całą wojnę, przegrałem. Zresztą już wtedy na szpitalnym korytarzu. 

Ból nasilił się, powstrzymałem się jednak przed instynktownym chwyceniem się za pierś. Litości nie potrzebowałem.

- Dość już pofantazjowaliśmy - odezwała się.

Kiedy wsiadła do samochodu, odsunąłem się. Ból zdawał się ogarniać już całą klatkę piersiową, więc nie czekałem, aż Beata uruchomi silnik. Ruszyłem z powrotem do szpitala.

- Co ci jest? - Niespodziewanie wyrosła przede mną Klara. Zatrzymała mnie, chwytając za ramię.

- A czemu pytasz? - zapytałem obcesowo. Kiedy spojrzałem na jej dłoń, natychmiast cofnęła rękę.

- Pokłóciliście się?

- Chyba można tak to nazwać. Powiem ci jedno. Ona byłaby bogata, gdyby się wyszkoliła w pokerze. - Mój sarkazm nie zrobił wrażenia na Klarze. - Spieszę się. - Wyminąłem ją, choć wiedziałem, że też wybiera się do Łukasza. Przyspieszyłem i nie oglądałem się za siebie.

Kilka minut później wszedłem do sali.

- Lepiej wyglądasz – stwierdziłem, choć nie wiedziałem, czy to prawda. W tym momencie ostrość widzenia nie była moją mocną stroną. Miałem nadzieję, że nie przewrócę się na plastikowym, cholernie niewygodnym krześle, umierając na oczach trójki pacjentów, z których jeden był moim najlepszym przyjacielem.

- Co teraz? - zapytał.

Od razu wiedziałem, że rozmawiamy o Beacie. Że Łukasz już mniej więcej wie, co się wydarzyło.

- Nic.

Przypomniałem sobie chwilę przed zaśnięciem. Beata leżała na brzuchu zwrócona do mnie twarzą, której połowa zatopiła się w poduszce.

- Jak było? - zapytała z leniwym uśmiechem.

Za pierwszym razem pieprzyliśmy się w pośpiechu i bez finezji w korytarzu, przy ścianie. Za drugim - pod prysznicem, trochę wolniej i przynajmniej nago, za trzecim - po długiej rozmowie, w łóżku. Zamierzaliśmy zasnąć, ale wyszło inaczej.

- No właśnie, jak było? - odpowiedziałem jej. Moje ciało jeszcze się nie uspokoiło, a powinno po drugim razie. Nie pomógł na to nawet papieros, pospiesznie wypalony po prysznicu.

- Jakoś inaczej, prawda?

- I nie muszę już spać na kanapie.

Roześmiała się. A teraz jej nie było, po prostu uciekła. Szach, mat.

- Chyba mam zawał – powiedziałem. Ból znowu nasilił się, niemal zgiął mnie w pół.

- Daj jej trochę czasu. Straszny z niej cykor, większy do ciebie.

- Słyszysz, co do ciebie mówię? – Wstałem. - Chyba mam zawał. Muszę iść na dół, na ostry dyżur.

Wyszedłem z sali, nie będąc pewnym, czy Łukasz coś do mnie mówi. 

Tym razem nie mógł mi pomóc. W błądzeniu po kolejnych szpitalnych korytarzach byłem zdany tylko na siebie. 


Nie powiedziałam nikomuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz