49. Trzymajmy się oficjalnej wersji

10 1 0
                                    

BEATA

"Mam syna."

Esemes od Zygmunta przyszedł w momencie, gdy odkładałam płaszcz w przedpokoju u Mateusza. Po całym dniu w szpitalu, drodze powrotnej spędzonej w korku, powoli do mnie docierało, co napisał. Stało się: Zygmunt został ojcem. 

Szybko wystukałam odpowiedź. Entuzjazm najlepiej wyrażało się w wiadomościach tekstowych. W rozmowie kosztowałoby to zbyt wiele wysiłku. Dopytałam, jak minął poród, jak się czuje Marta.

"Wszystko okej i pod kontrolą. Dobra, z tą kontrolą przesadziłem".

W mieszkaniu panowała idealna cisza, ale sznurowane botki, które Mateusz miał dziś na sobie, stały w korytarzu. Drzwi do gabinetu były uchylone. Zapukałam, ale nie zareagował. Zajrzałam do środka: pracował przy biurku, zwrócony tyłem do wejścia, ze słuchawkami w uszach. Mocniej uderzyłam w drzwi. W końcu się odwrócił. Zderzyłam się z jego zmęczonym spojrzeniem.

- Może rano też pukałam - powiedziałam, gdy zdjął słuchawki.

- Ty wiesz najlepiej. - Uśmiechnął się lekko. - Trzymajmy się oficjalnej wersji, że widzieliśmy ducha i to nas spięło. Zamówiłem jakieś makarony, jeśli jesteś głodna.

- Dzięki. Mam poważny problem z odczuwaniem głodu po tym, jak zjadłam dwa pączki w szpitalnym barze. - Prawda była taka, że i bez pączków nie miałabym apetytu. - Nad czym pracujesz? - zapytałam, zanim zdążył skomentować moje słowa.

- Nad domem dla dużej rodziny. - Wyłączył ekran. - Mój szef poprosił mnie o przysługę dla swojego przyjaciela. Generalnie dużo osób prosi o przysługi...

- Więc nie zajmujesz się wyłącznie spektakularnymi projektami...

- Chyba bawiło mnie to mniej, niż myślałem - odparł, wstając.

- Nie cieszyły cię prestiżowe projekty i nagrody?

- Tego nie powiedziałem. Potrzebuję adrenaliny. Ale wystarczy zgodzić się na zrobienie projektu w nierealnym terminie i adrenalinę masz w pakiecie.

- Dlatego siedzisz całą sobotę w pracy? Bo godzisz się na nierealne terminy?

- Między innymi. - Uśmiechnął się. - Biorę też za dużo projektów.

- Asekuracja najwyższej klasy.

Nagle dotarło do mnie, że zrobiło się zbyt miło. Wycofałam się do przedpokoju, a Mateusz poszedł za mną. Zajął się podgrzewaniem jedzenia.

- Jak było w szpitalu? - zapytał.

Przypomniała mi się rozmowa z Łukaszem, rozmowa, którą chciałam wyrzucić z głowy. Nie potrafiłam. "Pozwól mu mówić..."

- Łukasz ma więcej energii - powiedziałam. - A reszta to chaos. - To było dobre podsumowanie dnia.

- Na pewno nie chcesz dzisiaj wyjść? - Spojrzał na mnie, stawiając na stole kartony z gorącym jedzeniem.

Przez krótką chwilę widziałam jego i siebie wchodzących razem do czyjegoś domu, żeby spędzić kilka godzin w oderwaniu od rzeczywistości. Otrząsnęłam się. Nie.

- Zostanę.

- Nie będziesz musiała pukać do łazienki.

- Więcej do szczęścia mi nie potrzeba.

Kiedy później jedliśmy, nadal było zbyt miło i nie umiałam tego zepsuć.

- A co z twoją pracą? - odezwał się Mateusz. - Co lubisz w niej najbardziej?

- Że można się trzymać scenariusza. Można się do niej dobrze przygotować - odpowiedziałam szybko, bez zastanowienia. - Zabrzmiało nienormalnie, prawda?

Zaśmiał się.

- Wątpię, żeby to było sedno sprawy. To była raczej odpowiedź na pytanie, co ci pasuje w twojej pracy.

Miał rację.

- Zależy mi na tym, żeby ludzie dobrze się ze sobą komunikowali, dla własnego dobra. Pozwalam im się tego nauczyć. W jakimś bardzo ograniczonym zakresie oczywiście, ale to zawsze coś. Ziarnko zostanie zasiane.

- Są otwarci?

- Często są to szkolenia narzucone z góry i wtedy można się nie przebić przez uprzejmą obojętność...

Słuchał uważnie, zbyt uważnie. A mnie mówiło się dobrze, za dobrze.

Kiedy jeszcze później Mateusz szykował się do wyjścia, wpatrywałam się w ekran telefonu, próbując czytać na legimi kryminał, ale oszukiwałam samą siebie. Więc kiedy w końcu wyszedł, zostałam sama z mętlikiem w głowie, na który nie znałam skutecznego lekarstwa. 

Krzątałam się po nie swoim mieszkaniu, intensywnie czując na każdym kroku obecność jego właściciela. W gabinecie usiadłam na obrotowym krześle, które okazało się nieziemsko wygodne. Przejrzałam książki, płyty. Wyszłam na balkon - było zimno, ale nie padało. Na parapecie stała popielniczka wypełniona niedopałkami. Jesień w Krakowie. Ja w mieszkaniu Mateusza. Łukasz rozpaczliwie namawiający mnie do wysłuchania Wintera. 

Nagle przypomniałam sobie o Krystianie, o własnym życiu, do którego za chwilę wrócę. Ale nie poczułam ulgi.

Kiedy rozległ się głośny, przeciągły dźwięk, nie od razu skojarzyłam go z dzwonkiem do drzwi. Zawahałam się, czy otworzyć, w końcu było po dwudziestej pierwszej i nie byłam u siebie. Ale dźwięk powtórzył się, a w wizjerze zobaczyłam młodą kobietę. Więc otworzyłam.

Nie powiedziałam nikomuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz