BEATA
Co zrobiłam, żeby uciec przed przeznaczeniem? Wszystko. Nic. Każda z tych odpowiedzi jest tak samo dobra.
Odbębniłam dyżur w telefonie zaufania. Cały zszedł mi na rozmowie z panią Bożeną. Skontaktowała się z telefonem zaufania dla seniorów pół roku temu, trzy miesiące po śmierci męża. Zwykle dzwoniła w niedzielne przedpołudnia, wiedząc, że mnie tu zastanie. Wybrałam ten wolontariat, bo praca sprowadzała się tu właściwie do słuchania, czyli czegoś w sam raz dla introwertycznej absolwentki psychologii. Problem z panią Bożenką polegał na tym, że ona nie chciała mówić, tylko rozmawiać - i to głównie o moim życiu. Innym seniorom wystarczyło co kwadrans zadać odpowiednie pytanie, by stworzyć im przestrzeń do zwierzeń. Ja decydowałam, kiedy i o co zapytać, i wszyscy byli zadowoleni. Pani Bożena najwyraźniej to mi chciała stworzyć taką przestrzeń.
Dziś spytała, jaką przyjemność ostatnio sobie sprawiłam. Wyglądało na to, że szpilki, które miałam na sobie, i w których ledwie chodziłam. A musiałam nabrać w tym biegłości, bo zamierzałam prowadzić w nich szkolenie w przyszłym tygodniu. Pani Bożena nie była zadowolona z mojej odpowiedzi.
Teraz siedziałam w kawiarni, a dokładniej w wiklinowym fotelu w ich ogródku. Schowałam do torby laptopa, na dziś skończyłam z pracą. Zygmunt z entuzjazmem przyjął moje poprawki do naszego szkolenia z komunikacji bez przemocy, choć nie omieszkał dodać, że są one "wyrazem nadgorliwości". Wyciągnęłam przed siebie nogi. Moje kremowe szpilki prezentowały się wspaniale, ale do chodzenia się nie nadawały. Słońce świeciło jak szalone. Kawa, już druga, była pyszna. Klara, Dorota, Łukasz i Rita pojechali do Dzierżoniowa w odwiedziny do rodziców, ja wymówiłam się pracą. Było naprawdę dobrze. Tak dobrze, że zastanawiałam się, czy nie odpuścić sobie kontroli postępów remontu w moim mieszkaniu. Po co psuć sobie dopiero co osiągniętą względną równowagę psychiczną?
Postanowiłam pójść na zakupy. Po raz pierwszy w życiu miałam skorzystać z handlowej niedzieli - aż tak bardzo nie chciałam wracać do mieszkania Klary. Szłam Oławską w stronę galerii, gdy rozdzwonił się mój telefon. Musiałam się zatrzymać, by wyłowić go z torby. Mama. Nie odebrałam, bo wiedziałam, co ma mi do powiedzenia. Zapewne widziała Klarę, Łukasza i Dorotę, i zaczęła się zastanawiać, dlaczego jej córka nie pofatygowała się z nimi do Dzierżoniowa. Mimo że przecież znała odpowiedź: byłam zajęta. Jeszcze zanim wrzuciłam telefon z powrotem do torebki, poczułam na sobie czyjś wzrok.
Moje spojrzenie jakby automatycznie powędrowało w stronę najbliższego kawiarnianego ogródka, znajdującego się dwa kroki ode mnie. Reakcja organizmu była natychmiastowa: nagle wszystko w środku zamarło i tylko serce mocnym, rwącym biciem domagało się uwagi.
Mateusz Winter patrzył na mnie z niedowierzaniem, by po chwili uśmiechnąć się ostrożnie. A ja, uwięziona przez jego spojrzenie, nie mogłam tak po prostu odejść.
Patowa sytuacja. Mogłam zapomnieć o dopiero co osiągniętej równowadze. Przymus spędzenia dnia czy dwóch z Łukaszem i Dorotą był pestką w porównaniu z tym spotkaniem. Zdradzałam samą siebie, ale musiałam sobie powiedzieć: trudno. Bo przecież nie byłabym w stanie uciec w swoich szykownych butach. „Tak właśnie kończy się robienie sobie przyjemności" - mogłabym powiedzieć pani Bożenie.
Mateusz wstał i podszedł do mnie. Tak po prostu.
- Usiądziesz? - Niedbałym gestem wskazał na stolik za sobą.
To trochę zbyt techniczna kwestia zważywszy na to, że nie widzieliśmy się siedem lat, pomyślałam. I na to, jak wyglądało nasze ostatnie spotkanie.
CZYTASZ
Nie powiedziałam nikomu
Chick-LitGdy zaczęła się jej burzliwa relacja z Mateuszem Winterem - studentem architektury i miłośnikiem pokera, Beata Grad była przykładną studentką psychologii. Kilka lat później ich związek gwałtownie przerwali wspólni przyjaciele. Poczucie krzywdy i nie...