MATEUSZ
- Dziwne, ale udane wesele – powiedziała Edyta, stając naprzeciw mnie. Zasapana, z zaczerwienioną skórą na twarzy, uśmiechnięta.
- Przede wszystkim dziwne. Nie zmarzniesz?
Nie rozumiałem, jak mogła zupełnie niczego nie zauważyć. Ani razu nie zaniepokoić się, nie zmarszczyć brwi. Jakby Beaty w ogóle tutaj nie było. Czy to dlatego, że była „jedynaczką, wychowaną na księżniczkę i rozpieszczaną do granic możliwości", jak opisała siebie, gdy poznaliśmy się na przyjęciu u Gruzińskiego?
Wybuchnęła śmiechem.
- Gdybyś widział swoją minę. Nawet zdegustowany wyglądasz świetnie.
Teraz to ja się roześmiałem.
- Nie oczekuję od mężczyzn rozpieszczania, to już dostałam - odezwała się, trochę poważniejąc. - Jestem bardzo rozsądna, chcę partnerstwa i szczerości.
Z tym drugim od początku był problem. Ale pocieszałem się, że z czasem zaangażowanie udawane zmieni się w autentyczne. Wystarczy się postarać.
- Wracamy do środka? - zapytałem, bo oboje marzliśmy.
- Jeśli nie masz jeszcze zupełnie dość tego wesela... - uśmiechnęła się. Dziewczyna idealna.
Na parkiecie tańczyło kilka osób. Beata była jedną z nich. Nie spodziewałem się po niej takiego zaangażowania w zabawę, być może był to jej sposób na przetrwanie wesela. Usiedliśmy przy stole. Zanim napełniłem Edycie kieliszek winem, przysiadła się do nas Dorota, z zadyszką i swoim niezbywalnym entuzjazmem.
- Jak się bawicie?
Zignorowałem jej pytanie, wiedząc, że Edyta udzieli lepszej odpowiedzi.
- Ja się bawię doskonale – odparła. – Kiedy wielka przeprowadzka?
Dorota miała sporo do powiedzenia. Najpierw zamieszkają u Klary, która sama takie rozwiązanie zaproponowała, bo większość czasu i tak spędzała u Tomka. Potem przeprowadzą się do własnego mieszkania, które zamierzają kupić w sąsiedztwie Klary, w czym pomocne będą pieniądze od rodziców, oszczędności i odszkodowanie z wypadku. Od jutra zaczną przeglądać ogłoszenia, a za kilka dni, jeśli dobrze pójdzie, pakować się...
Przez chwilę udało mi się zapomnieć, że ten plan obejmuje także moje życie (co Dorota taktownie przemilczała), choć w mniej rewolucyjnym wydaniu. Kiedy jeszcze miałem nadzieję, że we Wrocławiu będę się zajmować nie tylko pracą, myślałem o wynajęciu mieszkania w Krakowie i znalezieniu kawalerki we Wrocławiu. Teraz zamierzałem być w tym przeklętym mieście tylko do czasu rozhulania interesu. Wysłałem przyjaciół do innego miasta, które sam musiałem omijać z daleka. Trudno to nazwać inaczej niż strzałem w kolano. Skupiałem się jednak na tym, co pozytywne: rozmowa telefoniczna z pośrednikiem wypadła na tyle dobrze, że właściwie można było odfajkować najważniejszy punkt - znalezienie lokalu na siedzibę pracowni.
Do stołu podeszła Beata, odciągnęła na bok Dorotę. W pobliżu pojawił się Łukasz. Beata żegnała się z nimi długo, szeptem o czymś dyskutując.
- Zmęczona? – spytałem Edytę, żeby skoncentrować się na czymś innym.
Pokręciła głową.
- Masz rozmach, jeśli chodzi o prezenty - uśmiechnęła się.
Kilka dni temu powiedziałem jej, co szukuję dla Doroty i Łukasza. Wtedy też uśmiechnęła się z uznaniem, resztę - jeśli była jakaś reszta - taktownie przemilczała.
- Dorota chyba naprawdę nienawidzi Krakowa - dodała. - Zabawne, że takie rzeczy uświadamiamy sobie, gdy na dobre wsiąkniemy w jakieś miejsce. Wiesz, jak trudno wtedy podjąć decyzję o przeprowadzce. A ty podsunąłeś im pod nos cały pakiet. - Mówiła to z łechcącym moje ego niedowierzaniem.
- Kiedyś oni mi pomogli, teraz moja kolej. - To było niedopowiedzenie dekady. W końcu Dorota i Łukasz potrzebowali jedynie kopa do działania, czyli w porównaniu z dawnym mną niewiele. Ale Edyta nie wiedziała o mojej przeszłości, jeszcze nie zdobyłem się na taką rozmowę.
Jak zawsze nie drążyła tematu, po prostu przyjęła ze zrozumieniem moją odpowiedź.
- Przenocujesz u mnie? - Pochyliła się tak, żeby dotknąć ustami mojego ucha.
- Nie dzisiaj. Jutro muszę wcześnie wstać.
- W niedzielę?
- Wiedziałaś, na co się piszesz - uśmiechnąłem się do niej. Miałem nadzieję, że to wystarczy.
- Zawsze wiesz, co powiedzieć - rzuciła pół żartem, bez pretensji. Choć być może ją miała.
Tyle jeśli chodzi o partnerstwo i szczerość, a wszystko to było moją winą.
- Wynagrodzę ci to - zapewniłem ją miękko, kładąc dłoń na jej udzie.
- Ile razy?
- Wiele razy. Co najmniej dwa.
- Mięczak. - Lekko klepnęła mnie w nogę.
Beata skończyła się żegnać i wyszła. Przez krótką chwilę jakiś impuls ponaglał mnie do wstania od stołu i pobiegnięcia za nią. Pomyślałem, że przez Grad ośmieszam się na każdym kroku. Nie musiałem daleko sięgać pamięcią, by znaleźć na to dowody. Natychmiast odsunąłem od siebie wspomnienie dziwnej rozmowy z jej chłopakiem, która nigdy nie powinna mieć miejsca.
Edyta dyskretnie wsunęła dłoń pod moją koszulę. To była śruba, która przytrzymała mnie w miejscu. Co by było, gdyby nie ta śruba? Dogoniłbym ją, przytrzymał w miejscu i zmusił do spojrzenia mi w oczy? Co by to dało? Poszedłbym z nią do hotelu, dokończylibyśmy to, co zaczęło się w tańcu, i co potem? Kolejne „nie", kolejne dochodzenie do siebie.
Wracaliśmy w milczeniu, patrząc na miasto przez okna taksówki. Przyszło mi do głowy, że nie tak powinien wyglądać powrót z wesela najlepszych przyjaciół. I nie tak powinno wyglądać moje życie. Taksówkarz zagadnął nas, pytając, skąd wracamy. Edyta chętnie wdała się z nim w rozmowę, a ja usiłowałem chociaż słuchać. Potem wysiadłem razem z nią, żeby odprowadzić ją pod same drzwi. Wiedziałem, że jak tylko za nimi zniknie, wrócą obrazy z wesela. Wróci tamto pożądanie.
Ale to będzie ostatni raz.
CZYTASZ
Nie powiedziałam nikomu
ChickLitGdy zaczęła się jej burzliwa relacja z Mateuszem Winterem - studentem architektury i miłośnikiem pokera, Beata Grad była przykładną studentką psychologii. Kilka lat później ich związek gwałtownie przerwali wspólni przyjaciele. Poczucie krzywdy i nie...