43. Gdy przychodzi zła wiadomość

60 2 0
                                    

BEATA

- Jak ogier?

Akurat tego pytania nie spodziewałam się. Zygmunt przez kilka dobrych minut beztrosko opowiadał o niedociągnięciach w wyprawce dla dziecka. Z Martą wciąż odkrywali, że czegoś w niej brakuje: a to specjalnych nożyczek do obcinania niemowlęcych paznokci, a to wacików, a to ubranek. Nie krył autentycznego zdziwienia: „Jak ktoś, kto będzie mierzył jakieś pięćdziesiąt centymetrów, może potrzebować tylu rzeczy?". Aż nagle zmienił temat na moje życie prywatne. 

Właśnie wyszliśmy z biurowca, w którym zakończyliśmy cykl warsztatów. Pogoda przez chwilę zrobiła się znośna. Było zimno, ale spomiędzy chmur wychylało się słońce.

- Wrócił w jednym kawałku.

Zygmunt spojrzał na mnie tak, jakby w innym języku moje słowa oznaczały: „Pieprzy się jak nigdy dotąd". Czy właśnie to mówiła moja twarz, moje spojrzenie? 

Krystian rzeczywiście wrócił z Austrii odmieniony. :Po kilku skokach promieniał, jak inni po kilkutygodniowych wakacjach, i dał temu wyraz w łóżku. To znaczy przy kuchennym blacie, a potem jeszcze pod prysznicem. Przed, po i pomiędzy było trochę śmiechu, kilka lampek wina i przyjemność komplementów, których nadal nie umiałam przyjmować. Ale żadna z tych rzeczy nie była w stanie wyrugować niepokoju, który podskórnie nieustannie mi towarzyszył. Poczucia, jakbym próbowała wygiąć pręt - nie z całej siły, ale tak trochę, niezupełnie na poważnie sprawdzając wytrzymałość: swoją i metalu.

- Żadnych szczegółów? – Zygmunt uśmiechnął się. - Trzeba mieć atak paniki, żeby usłyszeć od ciebie coś naprawdę interesującego... - I tak się spieszył, jak zwykle, więc machnął do mnie na pożegnanie i szybkim krokiem odszedł w stronę swojego samochodu.

Poszłam w przeciwnym kierunku, do fiesty miałam kawałek. Wyjęłam telefon, żeby włączyć dźwięk, i dokładnie w tym momencie zaczął wibrować. Klara. 

Zignorowałam połączenie, ale po chwili telefon znowu się odezwał. Odebrałam. Złość po naszej ostatniej rozmowie zdążyła nieco ostygnąć. Najbardziej pomógł w tym czas. I wyciąganie z tarapatów Zygmunta.

Klara, zamiast coś powiedzieć, milczała. To było zupełnie do niej niepodobne. Poczułam, że sztywnieję i ogarnia mnie chłód. 

- Mów – zażądałam. Coraz trudniej mi się oddychało, nogi zaczęły mi ciążyć. Na szczęście już tylko kilka kroków dzieliło mnie od samochodu.

- Łukasz miał wypadek. – Głos Klary zdawał się dochodzić z bardzo daleka, brzmiał jak stopniowo przyciszana piosenka.

Przypomniałam sobie, że mam doświadczenie w przyjmowaniu wiadomości, które wydają się nie do przyjęcia. Oparłam się plecami o fiestę.

- Kiedy? - Nie dopuszczałam do siebie emocji, które tylko czekały, żeby mnie obezwładnić. Musiałam być ponad to.

- Dziś rano. Miałam wyłączony telefon, dlatego dowiedziałam się dopiero teraz. – Klara mówiła szybko i rzeczowo, jakby przekazywała informacje dotyczące cen w warzywniaku. Przeszła w ten sam tryb co ja. - Mama już jest na miejscu. Dziesięć po dziewiątej jest pociąg do Krakowa, prawda? Chyba tym pojechała... A może o dziesiątej...? - Rozwijanie tematu problemów komunikacyjnych na trasie Wrocław-Kraków było pozbawione sensu, ale nie przerwałam jej. Chwilami docierał do mnie jedynie szum. To się musi skończyć, myślałam. Ta część rozmowy.

- Co z Łukaszem?

Po drugiej stronie linii zapadła cisza.

- Miał operację. – Głos Klary zabrzmiał głucho. - Nie wiem czego. Chyba sytuacja jest już opanowana. Za chwilę wsiadam w pociąg.

- Poczekaj na mnie. Pojedziemy razem.

- Jestem w Katowicach, nie pamiętasz?

Rzeczywiście, Klara kiedyś wspomniała, że wybiera się na jakieś dwudniowe szkolenie. To był jeden z wielu faktów z jej życia, którymi podzieliła się ze mną, gdy razem mieszkałyśmy.

- Przyjadę najszybciej, jak będę mogła - rzuciłam i zaczęłam szukać kluczyków.

- Powiem Dorocie. Jak się do niej dodzwonię. - Po tych słowach Klara rozłączyła się.

Chciałam działać szybko, ale rzeczywistość stawiała opór. Trzęsące się ręce nie od razu pozwoliły mi otworzyć drzwi. Torebka upadła na ziemię. Gdy więc w końcu usiadłam na miejscu kierowcy, zapięłam pas i odpaliłam silnik, uznałam, że najtrudniejsze za mną. Wtedy ponownie rozdzwonił się telefon. Nieznany numer. Miałam taki mętlik w głowie, że przyszło mi do głowy, że dzwonią do mnie ze szpitala.

- Pojedziemy razem do Krakowa? - usłyszałam. - Jestem we Wrocławiu i... Jeśli chcesz? Mogę być u ciebie za pół godziny.

Bardzo potrzebowałam, żeby ktoś powiedział mi, co mam robić - nawet jeśli tym kimś był Mateusz Winter. Więc głucho przytaknęłam.

- Łukasz miał wypadek.

- Dlatego dzwonię. 

- No tak. - Nie byłam pewna, czy uda mi się skupić myśli na prowadzeniu. Musiałam z powrotem przejść na tryb zadaniowy. Wrzuć pierwszy bieg, odblokuj hamulec ręczny, włącz się do ruchu. Dalej jakoś pójdzie.  

- Beata, oddychasz?

- Tak, ale muszę już jechać. 

- Jedź ostrożnie. Widzimy się za pół godziny. Wszystko będzie dobrze.

Atak paniki nie nadszedł, za to pod powiekami czułam zbierające się łzy. A to nie był dobry czas, żeby płakać. 

Wrzuciłam pierwszy bieg.  

Nie powiedziałam nikomuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz