51. Niepokój i odurzenie

40 2 0
                                    

MATEUSZ

Wyszedłem na taras z kieliszkiem wina. A potem zapuściłem się w głąb ogrodu Gruzińskiego, który dyskretnie podświetlono ledami. No dobra, po prostu uciekłem. Przed kobietami, które usiłowały ze mną flirtować. Kolesiami z branży, którzy chcieli wznosić toasty co dwie minuty.  

Miałem dość. Żałowałem, że nie ma tutaj Beaty. Chociaż nie potrafiłem sobie wyobrazić, jak by to było, gdyby ze mną przyszła. Kiedy trwała nasza znajomość, nigdy nie byliśmy na randce, nigdy nie wyszliśmy nigdzie sami.  

Niby marzłem, bo nie zabrałem płaszcza, ale jednocześnie czułem się rozgrzany od środka. 

Znalazłem ławkę, odstawiłem na nią kieliszek, po czym wyciągnąłem z kieszeni papierosy i telefon. Zapaliłem, sprawdziłem pocztę i zadzwoniłem do Doroty. Podziękowała za jedzenie, które dla nich zamówiłem, a jej głos nie brzmiał już tak matowo, jak w piątek i dziś rano. Kiedy usłyszałem w tle płacz Rity, zakończyłem rozmowę. 

Pozostało mi zapalić kolejnego papierosa. A miałem ochotę się upić. Myślami oderwać się od nowej rzeczywistości, w której Łukasz leży w szpitalu bezbronny jak dziecko i wygaduje takie rzeczy, jakby to było łoże śmierci. 

I w której Beata Grad śpi w moim mieszkaniu, wchodzi bez pukania do mojej łazienki, a potem bezwstydnie się na mnie gapi. Przyprawiając mnie o mrowienie pod skórą. Zaczynałem wariować, tak jak siedem lat temu i tak jak na samym początku.

Kiedy była blisko mnie, zawsze czułem niepokój - cholernie przyjemny i cholernie denerwujący  niepokój. Czasami wręcz odurzenie. I nie mogłem jej tego powiedzieć - ani tego, ani niczego innego. 

Bo przestałem się łudzić. Drzwi prowadzące do rozmowy z Beatą zostały raz na zawsze zatrzaśnięte i nie zdołam ich wyważyć. Musiałem zapomnieć o wyjaśnianiu przeszłości. O fantazjowaniu, co by było gdyby: gdyby mnie wysłuchała, gdyby pozwoliła się do siebie zbliżyć, gdyby powiedzenie jej prawdy było sekretnym przejściem do jakiegoś innego poziomu naszej relacji.

Z zamyślenia wyrwał mnie Gruziński, który - zasłużenie wstawiony - chwiejnym krokiem zbliżał się do ławki.

- Zachowujesz się dzisiaj jak dzikus – skomentował. - Nie wpadłeś w żadne tarapaty?

- Jako jedyny z towarzystwa jestem trzeźwy.

- Można być trzeźwym człowiekiem w tarapach. Zdarza się to rzadko, ale jest możliwe. No więc?

Kusiło mnie, żeby po prostu zaprzeczyć: „To nie mój przypadek", w końcu były jego urodziny. Ale to jedno pytanie, które często od niego słyszałem, było szczerym wyrazem troski. Poczułem, że nie jestem w stanie dłużej dusić w sobie wszystkiego.

- Łukasz miał wypadek.

- Do kurwy nędzy, co się stało?

Powiedziałem tyle, ile wiedziałem, czyli niewiele.

- Znam wszystkich ordynatorów w tym mieście. Zaraz załatwię mu najlepszą opiekę.

- Piotr, dzięki, ale nie trzeba. Wydaje nam się, że ma bardzo dobrą opiekę.

Gruziński pokręcił głową i westchnął, nie był przekonany.

- Nie można dać się przytłoczyć - odezwał się. Wiedziałem, co chciał przez to powiedzieć: Pilnuj się, żeby nie wrócić do tamtego. A sformułował to zapewne w taki sposób, żeby swoją radą nie przytłoczyć mnie jeszcze bardziej. - W każdym razie mógłbyś przestać stać tutaj, jak jakiś pustelnik albo przeżywający kryzys nastolatek, który marzy o skręcie. Zresztą skręta można załatwić. Ale... - zawahał się, jakby coś sobie przypomniał. Alkohol sprawiał jednak, że Gruziński tracił tropy.

- Nie palę skrętów.

- No, właśnie. Wiem, wiem. Wybacz, jestem...

Zapewne chciał powiedzieć: „pijany".

- Nie ma sprawy - odparłem. - Zaraz przyjdę.

- Nic na siłę. - Gruziński klepnął mnie po ramieniu. - Idź do domu albo trochę się rozerwij. Tam w środku są kobiety, które zaczęły się nudzić po twojej dezercji. - Uśmiechnął się.

Szedł w stronę swojej willi, już mniej chwiejąc się na nogach. Świeże powietrze zrobiło swoje.

Zamierzałem wypalić do końca papierosa, a potem posłuchać rady Gruzińskiego i dołączyć do imprezy. Ale wtedy przyszedł esemes od Lily:

"Wracaj do domu jak najszybciej."


Nie powiedziałam nikomuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz