BEATA
To był ten sam pokój, w którym nocowałam siedem lat temu. Przyjechałam wtedy do Krakowa na dwa tygodnie - szukając oderwania od rozczarowującego wrocławskiego życia, w którym od niedawna byłam bezrobotna. Trochę się tutaj zmieniło od tamtej jesieni: kolorowe naklejki na ścianach i dmuchany materac, zamiast tapczanu, fosforyzujący księżyc na suficie. No i Łukasz nie musiał wtedy zabierać stąd łóżeczka Rity.
Właśnie wtedy wszystko się skończyło. Lata trwania w zawieszeniu, gdzieś między nadzieją, złością, pożądaniem i rozpaczą. Lata udawania. Choć akurat udawanie nie skończyło się tamtej jesieni, zmieniło jedynie formę.
To było następnego dnia po moim przyjeździe do Krakowa. Mateusz wpadł niezapowiedziany do Doroty i Łukasza. Nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. W drodze do kuchni, gdzie siedziałam z Dorotą, powiedział coś do Łukasza, a w progu zamilkł w pół słowa.
Ostatni raz widzieliśmy się na wrocławskim dworcu trzy lata wcześniej. Potem przez kilka tygodni gorączkowo ze sobą korespondowaliśmy, aż w końcu na któregoś esemesa nie dostałam odpowiedzi. Tak po prostu.
Po Mateuszu nie było widać upływu czasu: nadal miał zmęczoną twarz i nosił sprane dżinsy. Byłam pewna, że jestem na niego odporna, bo w telefonie miałam numer chłopaka, którego poznałam w ostatniej pracy. Chciał się ze mną umówić, pisaliśmy do siebie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że przeszłość jest nieznośnie lepką materią i nie można się na nią zaimpregnować za pomocą wymiany esemesów z kolegą, który chciałby czegoś więcej. Bardzo bezpieczny model związku, śmiałam się sama z siebie. Teraz jednak, widząc Mateusza, zupełnie przestało mnie to bawić.
- Cześć, Beata - powiedział, stawiając na stole butelkę wina, którą ze sobą przyniósł. Drżała mu przy tym ręka. Być może tak się u niego demonstrowały wyrzuty sumienia.
- Cześć. - Własny głos wydał mi się ledwie słyszalny.
Łukasz zabrał się za napełnianie kieliszków.
- Gdzie je kupiłeś? - zapytał sztywno. Było jasne, że to jedyny bezpieczny temat, jaki przyszedł mu do głowy.
- Jeszcze nie spróbowałeś - rzucił Mateusz i rozmowa zupełnie siadła.
Było mi wszystko jedno, czy się toczy czy nie, bo czułam się przytłoczona czymś zupełnie innym. Nagle dotarło do mnie, że mój mięsień sercowy nadal po tylu latach reaguje nerwowo na kogoś, kto nigdy nie był moim chłopakiem. Kto wolał pozostać możliwością. Wydawało mi się, że w mieszkaniu zrobiło się duszno. Okno było jednak uchylone, bo dzień był bardzo ciepły nie tylko jak na październik. Bezchmurne niebo, które od rana raziło błękitem, teraz powoli szarzało.
- Kiedy przyjechałaś? - zapytał Mateusz.
- Wczoraj - uprzedziła mnie Dorota, nieco oschle jak na siebie.
- Wczoraj - potwierdziłam. Nie chciałam, żeby odpowiadano za mnie. Choć nie chciałam też rozmawiać z Mateuszem, jakby nic się nie stało. Nawet jeśli było to najprostsze rozwiązanie, a może i najlepsze po takim czasie.
- Ruszymy się gdzieś? – zaproponowała Dorota, kiedy butelka zrobiła się pusta, co nastąpiło wyjątkowo szybko. Nikt nie wykazał entuzjazmu, ale zebraliśmy się i wyszliśmy.
Trafiliśmy do małej knajpki z miniaturowym podestem do tańca. Rozmowa przy stoliku od początku się nie kleiła, tak samo jak w mieszkaniu. Łukasz i Dorota rzucali sobie nerwowe spojrzenia, choć starali się zachować wszelkie pozory normalnego wyjścia w gronie przyjaciół. Czułam się winna, chociaż jeśli pomyśleć o tym chłodno, cała wina leżała po stronie Mateusza. Odwróciłam się do niego bokiem, jakby zaznaczając, że go nie zauważam. Demonstracyjnie wyciągnęłam z torebki telefon, żeby sprawdzić, czy nie przyszła nowa wiadomość. W domyśle: od mojego chłopaka. Strategia godna stuprocentowej nastolatki.
CZYTASZ
Nie powiedziałam nikomu
Chick-LitGdy zaczęła się jej burzliwa relacja z Mateuszem Winterem - studentem architektury i miłośnikiem pokera, Beata Grad była przykładną studentką psychologii. Kilka lat później ich związek gwałtownie przerwali wspólni przyjaciele. Poczucie krzywdy i nie...