BEATA
- Co to było?
Czekałam na to pytanie. Czekając na jedzenie. I wiedząc, że nie istnieje wiele miejsc mniej odpowiednich do takiej rozmowy niż to. Czyli stołówka znajdująca się w budynku, w którym kilkanaście minut temu skończyliśmy pierwszą część szkolenia.
I chwiejący się stolik, przy którym siedzieliśmy z Zygmuntem.
- Zły dzień - powiedziałam.
- To twoje mistrzowskie duszenie wszystkiego w sobie ma swoje konsekwencje.
- To, że się spóźniłam, wynika z mojego introwertyzmu? - Byłam zła na Zygmunta, ale bardziej na siebie. Pierwszego wrażenia nie da się zatrzeć - to był nasz debiut w tej firmie, a ja jąkałam się, powtarzałam, wchodziłam w słowo mojemu partnerowi. Dobrze, że nie potknęłam się o własne nogi.
Zygmunt niemal się zapowietrzył.
- Introwertyzm? Nie, moja droga, nie mylmy pojęć, i zdradzę ci pewien sekret: makijaż nie zakrywa w stu procentach śladów niewyspania! - Można znać kogoś kilka lat i nie wiedzieć, że ten ktoś jest świetny w sztuce krzyczenia szeptem. - Poza tym boisz się improwizacji tak bardzo, że trzymasz się scenariusza, jak tonący koła ratunkowego. Więc chcę ci uprzejmie przypomnieć: Nie toniesz, Beata.
Patrzyłam na niego osłupiała. Ta tyrada nie miała sensu, bo Zygmunt nigdy nie zachowywał się jak mobbingujący szef. Dlatego, że nie był moim przełożonym, ale przede wszystkim dlatego, że nie był takim typem człowieka. No i znał mnie, akceptował moją słabość do tego, by wiernie podążać za scenariuszem.
- Coś ci dolega? - zapytałam, zachowując spokój.
Wyczytano numery naszych zamówień, więc Zygmunt zamiast odpowiedzieć, podniósł się, oferując, że przyniesie także moje jedzenie.
Mateusz stoi w moich drzwiach, próbuje coś powiedzieć, ale wtedy pojawia się Krystian... Do tej sceny z mojego życia, które w tej chwili wydawało się zupełnie nie moje, nieustannie wracałam w myślach. Co by było, gdyby? Krystian chciał wiedzieć, kim jest Winter i czego chciał. Kiedy określiłam go jako „starego znajomego, który był przypadkiem w okolicy", dłużej nie dociekał - głównie dlatego, że jego ręce już dosięgły moich majtek. Uprawialiśmy seks w korytarzu, szybki i agresywny, jak gdyby rozmowa o Winterze nie uspokoiła ani jego, ani mnie.
Później było lepiej: przenieśliśmy się do sypialni i Krystian opowiedział mi o swoich planach wyjazdu do Austrii, żeby skoczyć z mostu Eurobrucke, kultowego miejsca, mierzącego sto dziewięćdziesiąt dwa metry wysokości; potem miał zaliczyć zaporę Koelnbrein, sto sześćdziesiąt dziewięć metrów. Zapamiętałam te wysokości, jakby do czegoś miały mi się przydać. Słuchałam go, próbując jednocześnie opanować wewnętrzne rozedrganie. Bezskutecznie. Nadal je czułam.
- Tak, wyobraź sobie, że ja też mam zły dzień. - Zygmunt postawił na naszym stole tace z jedzeniem.
Dopiero po chwili zrozumiałam, że odpowiada na moje pytanie.
- Nie wiedziałam, że miewasz złe dni, a tym bardziej, że zmieniasz się wtedy w najgorszą wersję dupka - odezwałam się konspiracyjnym szeptem.
- Sorry, poniosło mnie i.... - urwał. - Za chwilę urodzi mi się dziecko. Ale nie wolno mi panikować. Tylko Marta może nieustannie martwić się i snuć czarne wizje porodu. I wrzeszczeć na mnie, kiedy nie reaguję w odpowiedni sposób.
Zaskoczona zaniemówiłam. Nie tylko jeszcze nie widziałam Zygmunta w takim stanie, ale nawet nie wyobrażałam sobie, że może w nim być.
- Marta i jej matka wymagają ode mnie, żebym zachowywał się tak, jakby codziennie rodziły mi się dzieci.
Zygmunt mówił bardziej do siebie niż do mnie. Nagle stał się zapadniętym w sobie, roztrzęsionym chłopcem, który wysyłał rozpaczliwe S.O.S. i potrzebował stanąć na nogi. I najwyraźniej oczekiwał, że ja, prawie nic nie wiedząc o dzieciach, związkach, teściach i strachu w obliczu zagrożeniu życia, mu w tym pomogę. Więc musiałam chociaż spróbować.
- O panice wiem wszystko, a są to tylko dwie rzeczy - odezwałam się. - Kompletnie przekrzywia perspektywę i szybko mija.
- Znam teorię – odparł nerwowo. - I okazuje się, że to na nic.
- Ale minie, jak wszystko.
- Musi minąć teraz. Za chwilę musimy tam wrócić i pokazać się z najlepszej strony. - Wyglądał, jakby się pocił. - Rozprosz mnie.
- Jak?
- Opowiedz mi o tym ogierze.
- To niedorzeczne, Zygmunt.
- Albo o tym drugim. - Zachowywał się, jakby mnie słyszał. Starł pot z czoła. Był w naprawdę złym stanie, choć w trakcie szkolenia jakoś udało mu się trzymać pion, w przeciwieństwie do mnie.
- Jakim drugim?
- Musi być jakiś drugi. Jeśli nie ma drugiego, sprawy zwykle układają się prosto i łatwo.
Szeptaliśmy do siebie nad stołem, nie ruszając jedzenia. Spojrzałam na swoją sałatkę, wyglądała dobrze i pewnie tak też smakowała. Nie czułam jednak głodu.
- Ale może być tylko o ogierze - dodał.
Przystałam na to. To był stan wyższej konieczności, a powiedzenie kilku zdań o relacji z chłopakiem od skoków nie powinno być ponad moje siły, ani mi zaszkodzić. To tylko pare słów o czymś, co nie ma wielkiego znaczenia.
Zaczęłam od początku, czyli od imprezy u Klary, na której poznałam Krystiana. Kilkanaście minut później uświadomiłam sobie, że mówię o Mateuszu. Nie trzymałam się przy tym chronologii: było o jego najściu w dniu randki z Krystianem, potem o tym, jak wpadłam na niego w rynku i o moim ataku paniki, a później - jak go poznałam i jak jeszcze dwa razy weszłam do tej rzeki, by zdecydować, że to koniec. Raz na zawsze. Same suche fakty.
- Czyli jest jakiś drugi - odezwał się Zygmunt, kiedy skończyłam.
Teraz to ja byłam spocona, ale czułam się lekko. Dziwne, obce mi doznanie. Wreszcie opowiedziałam komuś o Mateuszu Winterze. Komuś, kto go nie znał. Komuś, kto tylko słuchał, a nie interweniował. Trzymanie w tajemnicy najpierw Mateusza, a potem także Krystiana po to, by nie narazić się na krytykę, pełną niedopowiedzeń krytykę, ze strony przyjaciół - było wyczerpujące. Czy normalni ludzie nie rozmawiają ze swoimi znajomymi o takich wydarzeniach, jak niespodziewana wizyta niedoszłego byłego chłopaka na chwilę przed randką z mężczyzną, który miał odwrócić uwagę od tego pierwszego? Z pewnością rozmawiają o bardziej skomplikowanych układach i gorszych życiowych wyborach. Tyle że nie dotyczyło to mojej relacji z Dorotą, Łukaszem, a nawet Klarą.
- Miałem nosa.
- Przeszło ci? - zapytałam z nadzieją, bo czułam, że na razie wyczerpałam swoje możliwości.
- W sumie, tak - odparł zdziwiony, jakby zapomniał, o co i po co mnie poprosił. - Wciągnąłem się w twoją telenowelę.
Czas nas gonił, co stało się jasne, gdy oboje spojrzeliśmy na swoje telefony, więc zaczęliśmy jeść.
- Zadał sobie dużo trudu – odezwał się Zygmunt.
- Kto?
- Ten drugi. To znaczy, powinniśmy go nazywać „Ten pierwszy".
- Albo zmienić temat, skoro już ci lepiej.
- Nie ma sprawy - powiedział. I zaczął mówić o sushi. Japońska filozofia przyrządzania posiłków bardzo mu odpowiadała. Tą konstatacją zakończył posiłek składający się ze schabowego, ziemniaków i surówki z białej kapusty z majonezem.
A ja nadal nie mogłam się otrząsnąć.
CZYTASZ
Nie powiedziałam nikomu
Chick-LitGdy zaczęła się jej burzliwa relacja z Mateuszem Winterem - studentem architektury i miłośnikiem pokera, Beata Grad była przykładną studentką psychologii. Kilka lat później ich związek gwałtownie przerwali wspólni przyjaciele. Poczucie krzywdy i nie...