BEATA
- Kroisz ten kotlet z taką zapalczywością, jakby od tego zależało twoje życie - zwrócił mi uwagę Zygmunt. Żeby to zrobić musiał przerwać swój monolog na temat modyfikacji, które powinniśmy wprowadzić w program zajęć. Monolog gęsty od dygresji o idei slow food, najwyraźniej niedającej mu spokoju, zwłaszcza w takich miejscach jak to: bar, gdzie wpada się na szybkie jedzenie.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Rzeczywiście głównie kroiłam, prawie wcale nie jadłam.
- Coś z facetami? – Zmarszczył brwi. - Facetem?
- Dlaczego zakładasz, że sposób, w jaki obchodzę się z obiadem, ma coś wspólnego z... - Nie dokończyłam, bo Zygmunt wszedł mi w słowo.
- Bardziej chodzi o sposób, w jaki milczysz.
- A w jaki sposób milczę?
Westchnął ciężko.
- Dobra, założyłem, że chodzi o faceta, bo nigdy o żadnym nie mówisz.
- I to ci wystarczyło?
- Do zadania pytania - tak. Bo to było tylko pytanie. Wystarczyło powiedzieć: nie, nie chodzi o faceta. Chodzi o niewyspanie, pogodę, kłótnię z przyjaciółką, znudzenie pracą, nie wiem, cokolwiek.
- Przetrawiam coś - odparłam po chwili.
A konkretnie - powrót do własnego mieszkania i wszystkie nieprzewidziane konsekwencje z tym związane. Nie chodziło o to, że pan Wiesiek chłodnym tonem wyraził szczere zdziwienie, że pojawiłam się w domu, po czym doradził, żebym jednak wyprowadziła się ponownie. Chodziło o to, co wydarzyło się wieczorem. Nawet teraz trudno mi było w to uwierzyć, ale przecież dowód miałam w swojej poczcie. Wypadek przy pracy, czyli piciu wina.
- Więc wciąż może chodzić o faceta... - Zygmunt błysnął uśmiechem.
Spojrzałam na swój talerz. Drobne kawałki kotleta, jakby przygotowane na prósbę małego dziecka, rozrzucone obok kupki ziemniaków. Zachciało mi się śmiać. Po co w ogóle zamawiałam jedzenie? To ostatnio wyraźnie nie była rzecz dla mnie.
- Trochę ci zazdroszczę - odezwałam się. - Masz wszystko pod kontrolą i zawsze jesteś... - poszukałam odpowiedniego słowa. Słowa, które nie byłoby za mocne. - zadowolony.
- Żartujesz sobie? - Otworzył szeroko oczy, szczerze zdumiony. - Sram pod siebie ze strachu. Dziecko ma mi się urodzić.
Zaskoczenie odpowiedzią Zygmunta sprawiło, że się roześmiałam. Moja reakcja nie zbulwersowała go chyba tylko dlatego, że był nią zbyt zdumiony.
- Przepraszam – powiedziałam szybko, gasząc własne rozbawienie. - To tylko lęk przed nieznanym. Nic ci nie będzie. Wyjdziesz z tego bez szwanku.
- Skoro tak mówisz. – Uśmiechnął się lekko.
- Mam za sobą tyle doświadczeń związanych z porodem i rodzicielstwem, że możesz mi zaufać.
Rozśmieszyłam go, tyle dobrego.
- Widzisz, wbrew temu, co mówiłaś, potrafisz się zachować jak człowiek po psychologii - odezwał się.
- Daj spokój, przecież nie powiedziałam niczego, czego byś nie wiedział.
- No, ale chyba nie w tym rzecz, co nie? - To było oczywiście pytanie retoryczne, więc w odpowiedzi tylko pokręciłam głową.
Co by było, gdybym powiedziała mu o mailu? O tym wybitnym świadectwie mojej niedojrzałości i dowodzie na utratę samokontroli. O tych czterech zdaniach, których nigdy nie powinnam napisać, nawet w wyobraźni. A co dopiero je wysłać, i to w realnym świecie.
CZYTASZ
Nie powiedziałam nikomu
ChickLitGdy zaczęła się jej burzliwa relacja z Mateuszem Winterem - studentem architektury i miłośnikiem pokera, Beata Grad była przykładną studentką psychologii. Kilka lat później ich związek gwałtownie przerwali wspólni przyjaciele. Poczucie krzywdy i nie...