24. Gdyby wszystko szło mi tak dobrze, jak kłamanie

33 1 0
                                    

BEATA

Przestałam oddychać.

Spodziewałam się tego, ale to bez znaczenia. Bo do ataku paniki nie można się przygotować. 

Oparłam się o ścianę kamienicy. Tynk był chropowaty, więc wbiłam plecy mocniej w elewację, żeby móc zacisnąć myśli wokół nieprzyjemnego doznania. Odwrócić uwagę od tego, że rzeczywistość zdawała się pogrążać we mgle i odsuwać ode mnie.

Zygmunt chciał mnie podwieźć pod samo wejście (sam zamierzał pojechać do hotelu, był umówiony na spotkanie ze znajomym, a potem jeszcze jednym znajomym, jak to on). Nie rozumiejąc idei spaceru z walizką na kółkach, ustąpił z miną mówiącą, że to głupie. Albo zastanawiające. Pewnie było to głupie. 

Być może, gdybym darowała sobie spacerowanie po Krakowie znaną mi trasą prowadzącą do mieszkania dawnych przyjaciół, teraz nie miałabym problemu ze złapaniem oddechu. Nie czułabym duszącego lęku. I nie musiałabym sobie powtarzać, że to tylko Kraków, zwykłe miasto, nic więcej. Ale wydawało mi się, że nie mogę tak po prostu wejść do tamtego mieszkania. Bez rozgrzewki, która przygotuje mnie na niewidoczny gołym okiem huragan.

Siedem lat temu Kraków stał się dla mnie czarnym punktem na mapie Polski. Ale już o wiele wcześniej, miałam do niego żal - kiedy Łukasz i Dorota zdecydowali, że architekturę będą studiować właśnie tam. Dorota miała w Krakowie kilku krewnych, ciotka zaproponowała im wynajęcie za pół darmo mieszkania na Kazimierzu. Nagle straciłam Łukasza: całkowicie i nieodwołalnie. Zyskałam co prawda pokój w mieszkaniu odziedziczonym po babci Klary i Łukasza, ale ta okazja nie uśmierzyła poczucia straty. Nigdy otwarcie nie rozmawiałyśmy z Klarą o wyjeździe jej brata, o tym, co zaważyło na tej decyzji i czy naprawdę każdy chciał studiować w Krakowie, jeśli miał ku temu okazję. 

Nikt nie próbował mi pomóc, bo nikt obok nie przechodził. Tyle szczęścia. Wolałam zostać sama, poradzić sobie z tym tak, jak zawsze to robiłam. A potem przejść do następnego etapu, czyli pokonać schody i przekroczyć próg mieszkania Doroty i Łukasza, zachowując się, jakby nic się nie stało.

Na klatce schodowej doprowadziłam się do porządku. Przejrzałam się w małym lusterku, które zawsze ze sobą nosiłam nie tylko ze względu na takie okazji, ale przede wszystkim z ich powodu; poprawiłam włosy, nałożyłam trochę pudru na policzki jeszcze zaczerwienione po ataku.

I nagle było po wszystkim. Stałam w kuchni, w mieszkaniu, które znałam jak własną kieszeń, podając Dorocie butelkę wina.

- O której kończysz jutro szkolenie?

Butelka stanęła na stole. Rita rozpłakała się. Dorota z westchnieniem sięgnęła po nią do wózka, który tarasował wejście do kuchni. Dokładnie tak samo jak w mieszkaniu Klary.

- O szesnastej trzydzieści.

- Łukasz jest na spotkaniu - odparła Dorota. - W sprawie pracy.

- W niedzielę wieczorem?

- Rozglądamy się za wspólnikiem do tej naszej ewentualnej pracowni.

- I jak wam idzie?

- Właśnie tak. Łukasz lata po spotkaniach, które okazują się stratą czasu, naszego albo cudzego. - Rita, kołysana na rękach, przestała płakać. - Ale oczywiście nie jest tak źle, jak brzmię. - Uśmiechnęła się. - Siadaj, zjedz coś, otwórz wino.

Sięgnęłam do szuflady po korkociąg. W kuchni nic się nie zmieniło. U Klary zmienił się przynajmniej kolor ścian z bladożółtego na biały. Blat i krzesła też były nowe, bo nie wytrzymały próby czasu.

- Były korki?

A więc to nam pozostało: rozmowy o korkach i pogodzie. Nie miałam nic przeciwko. Potraktować to miejsce jak darmowy hotel, taki miałam plan na przetrwanie dwóch najbliższych dni.

- Nie. - Mimo to podróż dłużyła się, a Zygmunt dwa razy czujnie zapytał mnie, czy wszystko w porządku, raz na wysokości Brzegu, a drugi, gdy mijaliśmy Katowice. „W najlepszym", odpowiedziałam w obu przypadkach. Gdyby wszystko szło mi tak dobrze, jak kłamanie, byłabym teraz w zupełnie innym miejscu. W sensie dosłownym, i w przenośni.

Wino było otwarte, dwa kieliszki stały na stole, Rita została nakarmiona i zasnęła. Zaczęłyśmy pić, tematu do rozmowy nagle jakoś zabrakło.

- Jak twój połóg?

- Nie zadawaj mi trudnych pytań. - Wyglądało na to, że Dorota naprawdę nie ma ochoty odpowiadać.

Zaproponowała, żebyśmy zajęły się robieniem kolacji. Wymyśliła sałatkę grecką. „Żebyś poczuła się jak latem". Uznałam, że to miłe, tyle że przypadło mi krojenie cebuli. To zadanie miało jedną zaletę: jeśli chciałabym się rozpłakać, nikt by nawet nie zauważył.

Łukasz wrócił do domu chwilę później. Przywitał się, zachowując mniejszy dystans niż we Wrocławiu, ale wciąż dało się wyczuć sztywność. Zresztą może było to odbicie mojej własnej rezerwy.

- Jak spotkanie? – odezwała się Dorota.

- Da odpowiedź do końca przyszłego tygodnia, ale nie sądzę. O, jest wino. - Łukasz dolał mnie, a potem wyciągnął kieliszek dla siebie i go napełnił.

Pokrojona cebula zniknęła w misce z pomidorami i ogórkiem.

- Chcesz jutro pochodzić po mieście? – zapytała Dorota, zwracając się do mnie.

- Nie wiem. Może. - Oczywiście nie chciałam, ale przyznanie się do tego byłoby nie na miejscu, skoro stał za tym powód, do którego trudno się przyznać. - Nie myśleliście o tym, żeby otworzyć pracownię we Wrocławiu? - rzuciłam, zmieniając temat. Ale tym razem nie po to, by odwrócić od siebie uwagę. Robiłam to dla Klary. Musiałam dobrze rozegrać tę partię: jedynie podrzucić pomysł, a potem pozostawić sprawy własnemu biegowi.

- Nie. – Łukasz spojrzał na mnie badawczo. - Nie przyszło nam to do głowy. Nie mamy tam żadnych kontaktów.

- Czasami dobrze otworzyć się na inne opcje, dlatego o tym wspominam.

- Chciałabyś tego? - spytał z niedowierzaniem.

Pokręciłam głową, udając rozbawienie. To zawsze dobra odpowiedź, gdy nie można udzielić twierdzącej.  

- Patrz, jednak by chciała. – zarechotał Łukasz.

Dorota uśmiechnęła się szeroko. Dla nich był to znak, że wszystko wraca do normy. Że odradza się przyjaźń. Byłam w Krakowie, w ich mieszkaniu, i jeszcze namawiałam ich na przeprowadzkę do Wrocławia - przecież lepiej być nie może. 

Gdyby tylko wiedzieli o ataku paniki. Gdyby tylko wiedzieli, jak bardzo bałam się nocy, nawałnicy wspomnień. I jak bardzo bałam się poranka, gdy znowu będę musiała znowu wyjść na krakowskie ulice. 


Nie powiedziałam nikomuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz