39. Czy będę dość silna, żeby więcej nie zadzwonić?

31 2 0
                                    

KLARA

Dokładnie pamiętam tamtą rozmowę telefoniczną sprzed siedmiu lat, kiedy Beata wróciła z Krakowa o wiele wcześniej, niż planowała.

- Łukasz, co się dzieje?

Odpowiedziała mi drażniąca cisza po drugiej stronie linii. Wahanie, jak zareagować.

- Co się stało w Krakowie? Beata nie chce nic powiedzieć, chodzi jak zombie, przesiaduje poza domem, nawet nie wiem gdzie... Choć mam swoje przypuszczenia - urwałam, bo ta dygresja niczemu nie służyła.

Gdy w końcu się odezwał, w jego głosie pobrzmiewała irytacja:

- A co się mogło stać? Po raz nie wiem który wsadziła rękę do wrzątku i zdziwiła się, że wyjęła poparzoną.

Byłam zaskoczona brutalnością tej metafory. 

- Mateusz - powiedziałam.

- Nie było trudno zgadnąć, prawda?

- Ale co się konkretnie stało? - nie ustępowałam.

Usłyszałam westchnienie, takie jakie wydają z siebie bardzo zmęczeni ludzie.

- To, co się musiało stać - odparł. - Wiesz, jak było między nimi.

Tak, wiedziałam. Wiedziałam, bo wszystko działo się tuż obok: spojrzenia, przyciąganie, od którego istrzyło powietrze, kłótnie, pełne napięcia milczenie, znikanie. Czasami myślałam: Szkoda, że to nie ja, a czasami: Całe szczęście, że nie ja. Musiałam dusić w sobie to, co inni mogli wykrzyczeć światu albo chociaż opowiedzieć przyjaciołom, żeby otrzymać pocieszenie, choćby marne.

- Więc...? - chciałam się dowiedzieć więcej. O ile ktokolwiek wiedział więcej. Albo o ile dało się to „więcej" jakoś opowiedzieć. Łukasz wszedł mi jednak w słowo. 

- Klara, naprawdę muszę kończyć. Miej na nią oko, dobrze?

Łatwo powiedzieć, pomyślałam.

Beata przypominała cień siebie. Jakby nie miała w sobie już nawet złości, a to był zły objaw. Bo ja wciąż czułam gniew może nie tyle na Rafała, co na to, że wzięłam na siebie rolę niemal niemego świadka wydarzeń. Pozwalając, by nasz związek rozpadał się na moich oczach cząstka po cząstce, aż nie zostało prawie nic. We mnie samej przez chwilę też - a życie z pustką było o wiele gorsze niż życie ze złością. Nigdy jednak zupełnie nie straciłam nadziei, że pisane jest mi życie inne niż to z pustką i inne niż to z gniewem. Wierzyłam w tę nadzieję nawet wtedy, gdy wszystko się sypało.

Stosunek Beaty do nadziei pozostawiał wiele do życzenia.

Zresztą tak samo, jak jej stosunek do jesieni. Zachowywała się, jakby miała do niej jakąś wielką niewypowiedzianą pretensję (czy mądrze jest mieć pretensję do jakiejkolwiek pory roku?) o pogodę, nieubłaganie skracający się dzień, konieczność suplementowania witaminy D i zakładania od czasu do czasu kaloszy.

I stosunek do Mateusza, najwyraźniej niezmienny w czasie i przestrzeni, świadczący o tym, że Beata utknęła w pułapce. Cholerny Winter. Co w nim takiego było? Nawet Dorota i Łukasz byli pod jego urokiem...

Usłyszałam zgrzyt klucza w zamku. Wróciła Beata. Nie pofatygowała się do kuchni, od razu zamknęła się w swoim pokoju. Odczekałam chwilę i zapukałam, spodziewając się wszystkiego, czyli najgorszego. Mimo że nie usłyszałam odpowiedzi, nacisnęłam klamkę.

Beata właśnie uruchamiała laptop.

- Co robisz? - zapytałam.

- Mam kilka spraw do załatwienia. - Nie patrzyła na mnie.

Nie powiedziałam nikomuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz