57. Męska rozmowa o miłości

11 1 0
                                    

ŁUKASZ

- Jakieś wieści od Grad? - Nie potrafiłem milczeć. Nie, kiedy widziałem, że Mateusz wygląda coraz gorzej. Gorzej niż ja w każdym razie, a to ja byłem po wypadku. 

Dorota uważała, że powinienem odpuścić i zająć się wyłącznie naszym życiem, a przede wszystkim swoim zdrowiem. Miała rację, ale było jasne, że jej też nie daje to spokoju.

Mateusz odwiedzał nas prawie codziennie, oferując pomoc. No i stało się, gdy po kolacji odprowadziłem go na korytarz: poruszyłem temat Beaty Grad.

Spojrzał na mnie tak, jakbym właśnie na jego oczach przemienił się w Obcego. To musiało mi wystarczyć za odpowiedź.

- Może do niej pojedziesz? Nie wiem, spróbujesz z nią porozmawiać... Wyperswadować jej... -  Znienacka w mojej głowie pojawił się nieznośny szum. Skutek uboczny wypadku. 

- Ona mnie nie chce - powiedział głosem wyzutym z emocji. - Jestem za stary na zabawę w stalkera.

- Bez przesady, stalkować można w każdym wieku. - Próba rozluźnienia atmosfery powiodła się tylko pozornie. - Mateusz, znam ją dłużej niż ty i wiem, że się mylisz.

- A przyszło ci do głowy, że to ty możesz nie mieć racji?

- A jak myślisz? - Wiedziałem, że to on jest w błędzie. 

Nie chodziło nawet o to, że znałem Beatę o wiele dłużej niż Winter. Chodziło o tamto niedzielne przedpołudnie, zanim wyjechała do Wrocławie. Spędziła przy moim szpitalnym łóżku jakieś pół godziny, a przynajmniej przez tyle czasu byłem świadomy jej obecności. Była poruszona, trochę roztrzęsiona, ale zauważyłem błysk w jej oczach, który dobrze znałem. Którego zawsze się obawiałem. Teraz już nie będę musiał - wtedy pomyślałem.

- Wszystko wiem - wyszeptała, ściskając moją rękę.

- To dobrze. - Czułem ulgę, wiedząc, że wreszcie wysłuchała Mateusza. - Bardzo dobrze. Będzie dobrze.

- Tak. - W jej głosie była pewność, której nigdy u niej nie słyszałem. Nie upór, a właśnie pewność.

- Nie widziałeś naszej sceny pożegnania - rzucił Mateusz, nie podzielając mojego optymizmu. - Nawet się nie zająknęła.

- Nie zapominaj, że jest specjalistką od komunikacji.

Roześmiał się. Poszedłem w jego ślady. Obaj wiedzieliśmy, że jej zawodowa ścieżka potoczyła się dość zaskakująco, biorąc pod uwagę jej naturę: introwertyczną, impulsywną, nieskłonną do efektywnej komunikacji. Inna sprawa, że był to również problem Mateusza.

- Nie rezygnowałbym - spróbowałem jeszcze raz, kiedy Winter otworzył drzwi.

- Nagle podoba ci się wizja nas dwojga? - zapytał na pożegnanie, wychodząc na korytarz. - Idę, jest późno, powinieneś się położyć.

Zamiast odpuścić, bo rzeczywiście było późno i powinienem się położyć, wyszedłem za nim i przymknąłem drzwi. Spojrzał na mnie zaskoczony.

- To aż tak zdrożna wizja?

- Nigdy nie uważałeś mnie za dość dobrą partię dla niej. - Przejechał palcami po swoich włosach. Zaraz potem sięgnął po paczkę papierosów, żeby móc zapalić niezwłocznie po zejściu na dół.

- Pasowaliście do siebie idealnie i w ogóle jednocześnie. - Uśmiechnąłem się słabo. - Chciałem dla niej dobrze.

- To zabawne, bo Klara mogła się szlajać, z kim chciała. - Choć to oskarżenie, przykryte krzywym uśmiechem, wydawało się absurdalnie infantylne, czułem jego ciężar. Być może wreszcie rozmawialiśmy otwarcie.

- Mateusz, zakochałeś się w niej - powiedziałem z naciskiem. - Dla mnie to inny rodzaj miłości... I wierz mi, gdybym mógł, w czasach studenckich zabroniłbym Klarze wychodzenia z domu. Tak już mają starsi bracia, nawet starsi o kilka minut. 

Wyglądał na zszokowanego. Gdyby nie szum w głowie, który znowu pojawił się i zmusił mnie do oparcia się plecami o ścianę, Mateusz pewnie stałby w osłupieniu jeszcze przez długą chwilę. Jak się domyślałem, dlatego, że ktoś nazwał jego uczucia. Teraz jednak szok został zastąpiony przez troskę.

- Nic mi nie jest.

- No, nie wiem.

- Nic mi nie jest - powtórzyłem. - W każdym razie, w razie czego nie będę stał ci na drodze - dodałem.

Mateusz mimowolnie przytaknął. Widziałem, że mu nie ulżyło, i chyba wiedziałem dlaczego. Moje „błogosławieństwo" niczego nie zmieniało. Bo jedyną osobą, która naprawdę stała mu na drodze, była Beata Grad.

Kiedy wróciłem do mieszkania, szum nie ustał. Dorota wyszła z pokoju Rity, cicho zamykając za sobą drzwi.

- Umyję butelkę - powiedziała. - Mateusz ma rację: powinieneś się położyć.

- Ty też. I co z tego? - Uśmiechnąłem się do niej. - Wszystko słyszałaś?

- Większość - przytaknęła w drodze do kuchni. - Oczywiście to, co na klatce schodowej, to już wyłącznie wasze - dodała bez pretensji.

- Musiałem - powiedziałem tylko na swoją obronę.

- Wiesz, co myślę? Że albo ma się determinację, żeby za czymś gonić, albo nie.

- Ale teraz, kiedy mu się udało, miałby dać za wygraną?

- Ale co mu się udało? Zaliczyli na fali emocji, przejęci twoim wypadkiem. Widocznie to wszystko.

- Chyba sama w to nie wierzysz.

- A ty nagle tak bardzo w nich wierzysz? Łukasz, chcesz, żeby byli ze sobą, bo wtedy przestałbyś czuć się winny. Ale nie musisz się czuć winny. Zrobiliśmy to, co należało.

Dorota myła butelki, nastawiłem czajnik, żeby móc je sparzyć.

- Miałeś się położyć.

- Tak, ale najpierw chcę cię o coś prosić.

- O co? - zapytała nieprzytomnym, zmęczonym głosem, nadal skupiona na swoim zadaniu. 

Zwlekałem z tym, ale teraz nagle, po rozmowie z Mateuszem, poczułem, że to ten moment. Nie chciałem czekać na lepszy - lepszy według kryteriów, które nie pasowały do naszego obecnego życia. Mieliśmy małe dziecko, byliśmy wyczerpani, zajęci codziennością i po raz pierwszy od bardzo dawna stanęliśmy przed pytaniami, na które nie znaliśmy odpowiedzi. I, co wiedziałem na pewno, to wszystko jeszcze przez jakiś czas się nie zmieni. Po prostu.  

Nie powiedziałam nikomuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz