59. Bądź moim świadkiem

35 2 0
                                        

ŁUKASZ

Mateuszowi już powiedziałem. Dwa dni temu, gdy wpadł do nas wieczorem. 

Zrobiłem pieczeń, jedną rękę. Chciałem udowodnić rzeczywistości, że mogę wszystko, a przynajmniej przygotować porządny posiłek. Kiedy jedliśmy, Winter spytał o przepis.

- Przypomnę ci, że nie masz piekarnika. – Dorota odłożyła widelec. - Pewnie zapomniałeś, ale nic dziwnego, u ludzi wyglądających jak zombie to normalne.

- Chciałem być uprzejmy. - Uśmiechnął się krzywo.

- A ja chciałam zwrócić twoją uwagę na fakt, że już raz myślałeś, że przechodzisz zawał.

- To miała być miła kolacja - upomniałem ją.

- Nawet tacy ludzie jak ty czasami jeżdżą na wakacje - kontynuowała Dorota. Jak zwykle była na misji.

- Kochanie, naprawdę myślisz, że jak mu powiesz, żeby pojechał na wakacje, to pojedzie? - wtrąciłem się.

- No, właśnie - przytaknął Mateusz.

Roześmialiśmy się.

- Chciałabym, żeby ludzie mnie słuchali.

- Każdy by chciał.

W tym momencie wszyscy jak na zawołanie przestaliśmy się uśmiechać. Być może każdy z innego powodu, ale niewykluczone, że chodziło o to samo. O Beatę Grad. Mateusz sięgnął po kieliszek. Trzeba było zmienić temat.

- Zostawię was samych. - Dorota wstała od stołu, a potem wyszła. Uważała, że tak to powinno się odbyć: bez jej udziału.

- Pobieramy się - wyrzuciłem z siebie.

- Co? - zapytał Mateusz, jakby nie zrozumiał.

Powtórzyłem, zupełnie niezrażony jego reakcją.

- Mówiłem ci, w szpitalu - dodałem. 

Teraz wiedziałem, że nie wziął poważnie mojej deklaracji. Uznał, że to tylko gadanie pokiereszowanego, zszokowanego kumpla. Ale ja wtedy po raz pierwszy zdziwiłem się, dlaczego nie jestem żonaty. 

Przez dobrych pare lat myślałem: po co nam ślub? A potem nagle, jednego dnia, stało się jasne, że sformalizowanie naszego związku jest w jakiś sposób niezbędne. Nie ze względu na dziecko czy podatki. Po prostu Dorota i ja powinnyśmy się dobrze ubrać i stanąć przed urzędnikiem.

- Gratuluję. Nie spodziewałem się.

Nie słyszałem entuzjazmu, ale i nie liczyłem na wylewną emocjonalną reakcję. Znałem Mateusza. Za chwilę, gdy przetrawi zaskoczenie, dotrze do niego, co oznacza mój ślub: spotkanie z Grad. Na razie sprawiał wrażenie, jakby myślami był daleko stąd. W idealnym świecie uściskalibyśmy się i zgodnie orzekli, że to powód, by otworzyć szampana.

- Chcę, żebyś był moim świadkiem – powiedziałem.

Przytaknął.

- Jasne, zrobię, cokolwiek będziesz potrzebował - odezwał się po chwili.

- Potrzebuję, żebyście oboje byli na moim ślubie. - Wiedziałem, że nie muszę doprecyzowywać, o kogo mi chodzi. Prowadzenie rozmów o Beacie opartych na minimalnej liczbie słów mieliśmy opracowane do perfekcji.

- Wiem - odparł szybko. - Nie martw się. - Wypił ostatni łyk wina i odstawił kieliszek. - Mogę przyprowadzić dziewczynę?

Teraz on mnie zaskoczył. Próbowałem to ukryć, ale jedno wiedziałem o sobie na pewno: nie miałem twarzy pokerzysty.

- Kogo tylko chcesz... Przyjdziesz z Lolą? - Uśmiechnąłem się.

- Nie. Nie z nią. - Zaprzeczył i nie powiedział nic więcej. Może byłoby inaczej (albo wcale nie), gdyby w tym momencie nie weszła Dorota.

W każdym razie weszła, a Mateusz jej pogratulował, tym razem z większym entuzjazmem. Dorota, rozpromieniona, zaczęła mu przedstawiać szczegóły ślubu i wesela: organizowanych w ekspresowym tempie skromnych uroczystości tylko dla najbliższych. Nie chcieliśmy czekać. Nie chcieliśmy nie wiadomo czego. Chcieliśmy się pobrać najszybciej, jak się da, i tyle. 

No więc, Mateuszowi już powiedziałem, a teraz miałem podzielić się radosnymi wieściami z  Beatą. 

Nie spodziewałem się, że Grad nagle pojawi się w Krakowie.  


Nie powiedziałam nikomuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz