MATEUSZ
- Jeszcze raz przepraszam, że w niedzielę, ale, no właśnie, to był tydzień z piekła rodem, a mi bardzo zależy na czasie.
- Nie odróżniam dni tygodnia, więc dla mnie nie ma problemu - powiedziałem, na co mój nowy klient się zaśmiał. Wziął to za żart, a ja mówiłem poważnie: pracowałem codziennie, więc środa nie różniła się dla mnie od niedzieli.
Grzegorz Kępski był mniej więcej w moim wieku i pił wodę mineralną; jak mnie poinformował, kawę odstawił pięć lat temu. Ja właśnie wychyliłem trzecie espresso, choć w poprzednim życiu w taki dzień byłby to trzeci drink. Nie pochwaliłbym się publicznie takim postępem w kwestii zdrowych nawyków.
Gdyby nie ten postęp, pewnie nie siedziałbym teraz cały spięty. A naiwnie myślałem, że to nie będzie problem: wpaść do tego jebanego miasta na spotkanie z klientem. Godzina w kawiarnianym ogródku. Nic wielkiego. Potem powrót do Krakowa.
Ale i tak nie miałem wyboru, bo prośby Piotra Gruzińskiego traktowałem śmiertelnie poważnie. Dlatego kiedy mój szef powiedział: „Jedź do Wrocławia, bo mój przyjaciel chce w ekspresowym tempie postawić dom i nikt nie zaprojektuje go lepiej od ciebie", wsiadłem do pociągu. Miasto jak miasto, powtarzałem sobie, gdy ruszyłem pieszo z dworca w stronę rynku. I wmawiałem to sobie teraz, ale moje ciało miało na ten temat odmienne zdanie.
- Formalności udało się załatwić, to już działka budowlana. - Kępski wyjął z koperty duże zdjęcia i położył je przede mną. Przesunąłem po nich wzrokiem. Ziemia znajdowała się w tak zwanym szczerym polu. - To ma być dom dla mojej rodziny. Mam dwoje dzieci. - Ku mojego zdziwieniu Kępski pokazał mi kilka kolejnych zdjęć, zdjęć, jakich nie pokazuje się architektowi. Na jednym z nich dwie dziewczynki, w podobnym wieku, stały obok choinki; na drugim Kępscy stali tuż przy brzegu morza; na trzecim dwa nieco rozmazane labradory, biały i czekoladowy, bawiły się piłką, w rogu tej fotografii uwieczniono fragment dziecięcej nogi w ruchu. - Trzecie jest w drodze - usłyszałem głos mężczyzny, ale nie oderwałem wzroku od zdjęć. - Zdjęcia z USG panu nie pokaże, chociaż mam przy sobie. Jak pan widzi, są dwa psy i koty. Koty same przychodzą, więc liczby nie mają znaczenia. Moja żona kocha zwierzęta.
Obejrzałem zdjęcie dwóch kotów śpiących na dywanie. A potem kolejne, na którym kot prężył grzbiet przed czekoladowym labradorem, a w tle stała roześmiana dziewczynka trzymająca sznurek z przymocowaną kokardką. Czemu ta prezentacja miała służyć? Dlaczego Kępski, jeśli już musiał, nie pomachał mi przed oczami cyfrowymi wersjami zdjęć zapisanymi w pamięci smartfona? Ludzie robili różne rzeczy i mieli różne dziwactwa, ale z tak niekonwencjonalnym podejściem jeszcze się nie spotkałem. Ale naprawdę popieprzone w tym wszystkim było to, że zamiast ponaglić Kępskiego, by wreszcie przejść do rzeczy, oglądałem je bez pośpiechu. Jakby mój nowy klient rzucił na mnie jakiś czar.
- Nie mówiłbym o tym wszystkim, gdyby to nie miało znaczenia - odezwał się Kępski. - Dom ma być niespodzianką. Powiem żonie dopiero wtedy, gdy będę mógł jej pokazać wstępny projekt. W listopadzie ma urodziny, więc wiem, że to szaleństwo i proszę o wiele, ale... Piotr powiedział, że jesteś szybki i cholernie zdolny... Możemy się konsultować zdalnie, chociaż gdyby się dało, wolałbym twarzą w twarz, jestem z tego pokolenia. - Uśmiechnął się.
- Zdążę. - Być może palnąłem największą głupotę w swoim życiu, jednak wyraz ulgi na twarzy Kępskiego zrekompensował mi ten dyskomfort. - Ale do rzeczy...
Wyjąłem laptop, żeby zrobić notatki. Chodziło o ekologiczny budynek, w którym będzie sąsiadować ze sobą wiele oddzielnych przestrzeni: dla psów, dzieci, dorosłych oraz wspólna dla wszystkich. Oryginalność, na którą w pierwszej kolejności stawiało wielu klientów, nie miała tu być celem, mogła być jedynie skutkiem.
- Myślę, że się rozumiemy - powiedziałem, gdy Kępski zamilkł.
- Chcesz teraz rzucić okiem na działkę? Zaparkowałem w galerii.
Kiedy wstaliśmy i ruszyliśmy do jego samochodu, nerwowo rozejrzałem się, jakby gdzieś wśród ludzi przechodzących przez centrum miasta, miała się zaraz pojawić ona.
Poprzedniego dnia zadzwoniłem do Łukasza, żeby zaproponować spotkanie, wspomnieć mu o zleceniu we Wrocławiu. Mówił monosylabami wyraźnie skrępowany; kiedy rzucił hasłem „Jesteśmy u mojej siostry" zamiast po prostu „u Klary", stało się jasne, że powodem, dla której odmówił rozmowy, była Beata. Realna, znajdująca się gdzieś w pobliżu, siedem lat starsza. Nie wiedziałem, że utrzymują kontakt. Przez te wszystkie lata nigdy o nią nie zapytałem i nigdy nikt nie poruszył przy mnie jej tematu. Teraz, nagle, w jeden weekend wróciła.
- Piotr mówił, że dobrze znasz Wrocław.
Aż za dobrze, pomyślałem.
- Piotr zawsze reklamuje mnie jak może - odparłem, powstrzymując się przed zapaleniem papierosa. Ja pierdolę, jakie to było trudne w tych okolicznościach.
- Nic dziwnego, jesteś jego najcenniejszym nabytkiem - rzucił rozbawiony Kępski.
Z ulgą wsiadłem do jego SUV-a. W niedzielę nie groziły nam korki, więc za kilkanaście minut będziemy poza Wrocławiem. Czekałem na to z niecierpliwością, miętoląc w dłoni paczkę fajek.
CZYTASZ
Nie powiedziałam nikomu
ChickLitGdy zaczęła się jej burzliwa relacja z Mateuszem Winterem - studentem architektury i miłośnikiem pokera, Beata Grad była przykładną studentką psychologii. Kilka lat później ich związek gwałtownie przerwali wspólni przyjaciele. Poczucie krzywdy i nie...