MATEUSZ
Czułem się, jakbym tracił rozum. Tylko nikotyna trzymała mnie w pionie.
Wszędzie widziałem Beatę, w tych jej obcisłych dżinsach i szpilkach. Oczywiście przy takiej pogodzie nie miałaby na sobie szpilek. Szczegół bez znaczenia.
Dlatego poczułem ulgę, kiedy dotarłem z dworca do hotelu i mogłem zająć się pracą. To jedyna rzecz, która była w stanie przystopować myśli o Grad.
W barze czekał na mnie Kępski, który powitał mnie jak dawno niewidzianego kumpla. Był podekscytowany. Wyjąłem komputer, żeby pokazać mu to, co do tej pory udało mi się zrobić. Właściwie z grubsza całość, ale diabeł tkwi w szczegółach, a na te było jeszcze za wcześnie. Przez godzinę opowiadałem, odpowiadałem na pytania, czując, jak rozpiera mnie entuzjazm. Nawet na samym początku pracy w Londynie nie doświadczyłem takiego stanu.
- Wow - powiedział Kępski. - Urodziłeś się jako architekt czy jak?
- Bazgrałem ołówkiem na marginesie zeszytu i stało się. Chyba nie tak to powinno wyglądać... - Nie pierwszy raz poczułem ukłucie winy: wyróżniałem się już na studiach, mimo że w zajęcia wkładałem niewiele pracy. „Zdolny, leniwy, a i tak panu wszystko wychodzi", usłyszałem kiedyś od jednego z wykładowców. Do dziś nie wiem, czy w ten nieudolny sposób chciał powiedzieć coś miłego, czy raczej w przemyślany sposób boleśnie skrytykować. Wtedy jednak nie miało to dla mnie znaczenia. Cudze słowa po prostu rozbrzmiewały gdzieś obok, nic więcej.
- Dlaczego? Bo każdy musi w wieku dziesięciu lat wiedzieć, czego chce i jak to osiągnąć?
- Nie, nie aż tak. - Miałem ochotę sięgnąć po papierosa. - Ale dobrze by było, żeby sukces osiągali ci, którzy najbardziej się starają... - Czułem się zażenowany samym sobą. Te ponure przemyślenia powinny zostać w mojej głowie. Otwartość Kępskiego, tak przynajmniej podejrzewałem, uruchomiła we mnie tryb szczerości, o jaką nie posądzałbym siebie, szczególnie w okolicznościach zawodowych.
Kępski spojrzał na mnie uważnie, jakby doskonale rozumiał, o czym mówię.
- Tylko że tak nie jest. Wiesz, to chyba jak ze staraniem się o dziewczynę. - Uśmiechnął się. - Zdobywa ją ten, który najwięcej się nachodzi, ten najporządniejszy czy ten, z którym coś kliknie?
W drodze na spotkanie z Aleksandrą Cis (wrocławską klientką, która nie podała górnej granicy kosztów, ale zdaniem Gruzińskiego, z pewnością poda ją niebawem) nie mogłem się uwolnić od myśli o projekcie domu dla Kępskiego. Pomysły rozsadzały mi głowę, co jakiś czas zatrzymywałem się, żeby w pośpiechu i z literówkami, hasłowo zapisać je w notatniku telefonu. Ten projekt stał się ważniejszy niż jakikolwiek przed nim. Nie rozumiałem, jak do tego doszło.
Cis spóźniła się prawie kwadrans, a przepraszała przez kolejne piętnaście minut. Na miejsce rozmowy wybrała bar pełen ludzi głośno dyskutujących o sprawach biznesowych. Ubrana w czarną garsonkę pasowała tutaj idealnie, tyle że bardziej niż rozmowa o konkretach interesowały ją ogólne dywagacje. Dotyczące architektury, cudzych domów, możliwości oceny własnych realnych potrzeb. Dużo tego. Dużo słów. Skończyłem kawę i pomyślałem, że sam jestem sobie winny. Ale jeszcze można to przecież uciąć, wystarczy powiedzieć „nie".
- Ten dom jest dla mnie bardzo ważny - odezwała się Cis, wreszcie zbliżając się do sedna.
- Tak, to oczywiste.
- Nieprawda – zaprzeczyła łagodnie. - Każdy buduje inny dom, z innych pobudek. Każda historia jest inna.
Coś przeskoczyło w mojej głowie, jakieś niejasne skojarzenie. Mimowolnie zacząłem szukać papierosów. Kiedy zorientowałem się, co robię, zostawiłem je w kieszeni.
CZYTASZ
Nie powiedziałam nikomu
ChickLitGdy zaczęła się jej burzliwa relacja z Mateuszem Winterem - studentem architektury i miłośnikiem pokera, Beata Grad była przykładną studentką psychologii. Kilka lat później ich związek gwałtownie przerwali wspólni przyjaciele. Poczucie krzywdy i nie...