48. Wysłuchaj go

36 1 0
                                    

BEATA

Źle zaczęłam ten dzień, żeby nie powiedzieć: najgorzej jak się da.

Kiedy wciąż zaspana - dopiero nad ranem zapadłam w niespokojny i niepokojący sen (w którym z jakiegoś powodu biegłam za Mateuszem, a on znikał mi z pola widzenia, co doprowadzało mnie na skraj rozpaczy) - weszłam do łazienki, chwilę zajęło mi uświadomienie sobie, że nie jestem w niej sama.

Wpatrywałam się w Mateusza. A konkretniej, w jego nagie ciało, nie licząc ręcznika owiniętego wokół bioder, jeszcze wilgotne po prysznicu. Dopiero co wyszedł z kabiny. Zamurowało mnie, odebrało rozum. 

Musiałam się wziąć w garść.

- Mogłeś się zamknąć od środka. - Wreszcie oderwałam wzrok od Wintera i zauważyłam zwinięty strój do biegania leżący na podłodze.

- Nie mam nawyku. Pukanie do drzwi może pomóc w uniknięciu niezręcznych sytuacji.

- Nie spodziewałam się nikogo...

- Nawet mnie?

- Chyba jeszcze się nie obudziłam. To znaczy, zasnęłam dopiero po piątej i... - Znowu patrzyłam na jego ciało. Ale gdy podniosłam wzrok wyżej, zdałam sobie sprawę, że Mateusz jest zmieszany. Być może bardziej niż ja. Co się ze mną działo? Może jeszcze opowiem mu o moim śnie?

- Też źle spałem. Bieganie miało pomóc, ale... - urwał. - Po drodze kupiłem bułki na śniadanie.

- Miło z twojej strony.

Wyobraziłam sobie, jak cały spocony, z wysokim tętnem, zziajany, w ubraniu, które teraz leżało na podłodze, wstępuje do Żabki albo jakiejś piekarni... I wybiera pieczywo. Po raz kolejny tego ranka pomyślałam: co się ze mną dzieje?

- Dam ci się odświeżyć czy co tam potrzebujesz... - odezwał się z wyraźnym zakłopotaniem i przeszedł tak blisko mnie, że niemal się o mnie otarł. Nie mógł inaczej, bo stałam dwa kroki od drzwi i nie pomyślałam, żeby się przesunąć.

Kiedy zamknął drzwi, jeszcze przez chwilę stałam w miejscu. A potem podeszłam do lustra, spojrzałam w nie, i nie wiedziałam, co widzę. Kogo widzę. 

Trzeba było nocować w hotelu. Oczywiście, że tak. Ale została tylko jeszcze jedna noc, w niedzielę miałam wrócić do Wrocławia, i nie było sensu robić zamieszania. W końcu, pomijając dziwaczność rozmowy, którą właśnie odbyliśmy, i fakt, że bezwiednie i bezwstydnie gapiłam się na Mateusza, nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego.

Nadzwyczajny był jedynie wypadek Łukasza i gdyby nie on, w ogóle by mnie tutaj nie było.

A jednak przy śniadaniu towarzyszył nam jakiś nowy rodzaj napięcia. Patrzyłam na Mateusza inaczej, a nie mogłam sobie pozwolić na fantazjowanie o nim. Zaczęłam więc chwalić kawę i wypytywać, gdzie ją kupił, on z kolei rozgadał się na ten temat. Zrobiła się z tego półgodzinna rozmowa, mająca na celu - o czym oboje doskonale wiedzieliśmy - zgaszenie niezręczności z powodu incydentu w łazience. W samochodzie już tylko milczeliśmy, zabrakło mi energii, by rozpocząć kolejny small-talk.

Wiedziałam, że w szpitalu będzie pod wieloma względami strasznie, ale pod jednym lepiej: wreszcie nie będziemy z Mateuszem sami, zdani na własne towarzystwo i ciężkie do udźwignięcia napięcie. Kiedy na parkingu zamajaczyła przed nami Klara w swoim czerwonym płaszczu, zobaczyłam w niej wybawicielkę. Zaoferowała, że zaprowadzi nas do sali, do której został przeniesiony Łukasz. Mateusz odszedł na bok, bo zadzwonił jego telefon, więc przystanęłyśmy, żeby na niego poczekać. Nie wiało, przenikliwe zimno, które zaczęłam czuć, nie wynikało z warunków pogodowych.

Nie powiedziałam nikomuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz