BEATA
- Zalał mnie. - Zrzuciłam z nóg zabłocone botki i weszłam w głąb mieszkania.
- Znowu? - Klara była poruszona. - Musisz go podać do sądu!
- Na razie ubezpieczyciel wycenił szkody i zadzwoniłam do pana Wieśka. Był w siódmym niebie. - W tym jednym nie kłamałam, bo rzeczywiście był zadowolony, że opuszczam mieszkanie. Przewidywał koniec remontu na przyszły tydzień, dając mi do zrozumienia, że opóźnienie wynika z mojej obecności, choć nie potrafił satysfakcjonująco wyjaśnić, jak jedno wpłynęło na drugie. Po co obiecywał, że remont skończy się o wiele szybciej? „Przecież nie jestem jasnowidzem, tak naprawdę niewiele zależy ode mnie. Pani Beato, to opóźnienie tutaj to pestka". Na tym zakończyliśmy rozmowę.
Klara wyciągnęła najładniejszy komplet pościeli i uparła się, że pomoże mi pościelić łóżko. Wciąż zbulwersowana wypytywała o mojego sąsiada i na głos zastanawiała się, jak to możliwe, że w miarę rozgarnięty trzydziestolatek dwa razy dopuszcza do takiego zaniedbania. Mogłam jedynie od czasu do czasu rzucić „nie wiem". Bo abstrahując od tego, że sąsiad miał problemy techniczne z mieszkaniem a nie psychiczne ze sobą, nigdy nie twierdziłam, że poszłam na psychologię, żeby pomóc innym, nie sobie.
Wszystko zaczęło się od tego, że w szkole zdarzało mi się powiedzieć o wiele za dużo. Pod wpływem stresu upubliczniałam to, co powinno pozostać w mojej głowie, nawet w czasie trwania lekcji, w dodatku do nauczycieli. W pierwszej klasie gimnazjum rodzice wysłali mnie do psychologa. Mówili, że szczerość jest dobra, ale w moim przypadku jest jej o wiele za dużo. Regularne wizyty trochę pomogły. Przy okazji zapragnęłam zostać psycholożką. Wierzyłam, że dzięki temu będę w stanie panować nad rzeczywistością, czyli w gruncie rzeczy nad sobą. Skończyłam psychologię, ale nadal prawie nad niczym nie panowałam. Tyle że udoskonaliłam sztukę niezdradzania własnych myśli. Nieświadomego. Bo świadome miałam opanowane do perfekcji już wcześniej.
Zostałam sama w swoim tymczasowym pokoju, kiedy Klara poszła przygotować kolację. Miałam chwilę, żeby poprawić prezentację na jutrzejsze szkolenie i się rozpakować. Na tym pierwszym zeszło mi więcej czasu, niż myślałam. W końcu na każdym slajdzie znalazłam coś, co trzeba było zmienić. Klara ze zniecierpliwieniem wołała mnie po raz drugi do kuchni, więc niechętnie zamknęłam plik i wysłałam go do Zygmunta. Po chwili przyszła odpowiedź, bo Zygmunt we wszystkim był szybki:
"To jest choroba, którą się leczy, Beata. Tak dla twojej informacji, w naszych profesjonalnych kręgach nazywają ją perfekcjonizmem. Jest lepiej, ale było ok."
"Na ciebie też znajdzie się jakiś paragraf."
"Ha, gdyby taki istniał, już dawno byś go wykorzystała."
Klara straciła cierpliwość, więc przestała wołać, tylko pofatygowała się do pokoju.
- Mogłam się spodziewać, że twoje „daj mi pięć minut na coś pracowego" to klasyczne sranie w banię. Wiesz co? Dobrze, że trafiłaś na tego sąsiada, bo gdyby nie on, siedziałabyś jeszcze pół nocy przed komputerem.
- Są rzeczy, które trzeba zrobić - powiedziałam.
- Zgadzam się. Na przykład zjeść kolację.
Poszłam więc do kuchni. Wiedziałam, że zobaczę tam Mateusza - jego wersję z godziny piątej nad ranem, siedzącego przy stole, proponującego mi wyjście na papierosa. I że w końcu będę musiała przyznać przed samą sobą, że mu nie odmówiłam, bo nie potrafiłam tego zrobić. Przyciągała mnie do niego siła nie mniejsza niż przed laty. Siła, którą należało neutralizować wszystkimi dostępnymi środkami. Łudziłam się, że jej źródłem było niedomknięcie, a przynajmniej takie niedomknięcie, które można załatwić słowem „żegnaj".
CZYTASZ
Nie powiedziałam nikomu
Chick-LitGdy zaczęła się jej burzliwa relacja z Mateuszem Winterem - studentem architektury i miłośnikiem pokera, Beata Grad była przykładną studentką psychologii. Kilka lat później ich związek gwałtownie przerwali wspólni przyjaciele. Poczucie krzywdy i nie...