63. Dwa newsy to za dużo

14 1 0
                                    

KLARA

Szkoda, że nie uprzedził, że będzie lepiej, jeśli usiądę. 

Akurat zmywałam naczynia, które zostały po obiedzie, przy włączonej na laptopie składance świątecznej. Łukasz wszedł do kuchni i od razu zajął miejsce przy stole. Było po nim widać zmęczenie, więc zaproponowałam herbatę. Pokręcił głową, patrząc w telefon.

- Gorąca czekolada? Kakao? Grzane piwo? - wyrzucałam z siebie kolejne propozycje, które mogły uratować najgorszy dzień. Ale odmówił zupełnie niewzruszony.

- Dobrze, co się stało? - przeszłam do rzeczy. Nie spodziewałam się wielkiej bomby, raczej wyartykułowania tego, co widziałam gołym okiem: nie doszedł do siebie po wypadku, ale nie na tyle, żeby nie poudawać przez kilka godzin na własnym weselu, że jest całkiem dobrze.

- Chciałem zaprosić ojca - wypalił, nie oderwawszy wzroku od telefonu.

Przez chwilę zbierałam myśli, chcąc zapytać: czyjego ojca? Gdzie zaprosić: na święta czy na ślub? Aż zrozumiałam, że mówił o człowieku, który nas zostawił ponad dwadzieścia lat temu. A to, gdzie zamierzał go zaprosił, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.

- To... - próbowałam ująć w dyplomatyczne słowa odpowiedź, która cisnęła mi się na usta - chyba jeden z tych złych, powypadkowych pomysłów.

- Rozmawiałem z mamą. Uważa, że można się tym zająć po ślubie. To znaczy, jeśli będę chciał. Nie ma nic przeciwko - mówił trochę tak, jakby mnie tam nie było.

Byłam zaskoczona, że posunął się nie tylko do rozmyślań na ten temat (co można by usprawiedliwić wypadkiem albo zbliżającymi się świętami, albo nadchodzącym ślubem, albo wszystkimi tymi rzeczami naraz), ale nawet do konkretnej rozmowy. Wyglądało na to, że nie był to wyłącznie impuls. 

Mimo że czułam pokusę, by powiedzieć na głos, co o tym wszystkim myślę, uznałam, że spróbuję to przemilczeć.

Pomógł dzwonek do drzwi.

- Wróciłaś na posterunek - odezwał się na mój widok Mateusz, bez choćby odrobiny entuzjazmu.

- Tak, i specjalnie dla ciebie włączyłam świateczną playlistę. - Odsunęłam się, żeby mógł wejść do środka.

- Wiesz, że nie lubię psychofanek.

- A wiesz, że masz tylko jedną prawdziwą? - odparowałam. Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Bardzo słaby żart, pojawił się znikąd.

- Nieźle, Klara. - Niedowierzanie i zranienie pojawiło się w jego spojrzeniu tylko na ułamek sekundy. Odstawił na podłogę torbę z jedzeniem, żeby ściągnąć płaszcz i umieścić go na wieszaku.

- Jestem królową tworzenia atmosfery świątecznej - odezwałam się zrezygnowana. - Mogę ci zaproponować kakao.

- Obsłużę się sam. - Nie usłyszałam w jego głosie urazy. Tyle dobrego.

Za każdym razem, gdy wpadaliśmy na siebie, stawała mi przed oczami scena ze szpitalnego parkingu. Mateusz przy samochodzie Beaty, pochylający się ku niej niemal czule, ale wyrzucający z siebie słowa ze złością. Oczywiście nie słyszałam, co mówił, nie trzeba jednak żadnych supermocy, by mniej więcej rozpisać dialogi. Potem, kiedy przechodził obok mnie, już z bliska widziałam jego zbolały wyraz twarzy. Nie zdążył ukryć emocji, bo nie spodziewał się, że wpadnie na kogoś znajomego. A może tym razem byłoby mu wszystko jedno, co zobaczą ludzie? 

Powiedziałam sobie wtedy, że nie powinnam się wtrącać: dzwonić do Beaty, pytać, naciskać. Ani tym bardziej nagabywać Mateusza. Ciążyła mi jednak świadomość, że to moja wina. Bo pomysł, by na nowo zintegrować naszą grupę w pewien wrześniowy weekend, był mój. A osiągnęłam jedynie to, że utknęliśmy w przeszłości i nie było pewne, czy uda nam się kiedykolwiek zrobić krok naprzód. Może trzeba było zadowolić się rzeczywistością i nie mierzyć wyżej.

- Jestem w kuchni - odezwał się Łukasz. Szkoda, że nie wcześniej, czyli zanim coś palnęłam.

Zanim Mateusz mnie minął, popatrzył tak, że zrobiło mi się dziwnie. Po chwili zrozumiałam, w czym rzecz. W jego spojrzeniu było ciepło, coś zupełnie nowego, pokrzepiającego.

- Cieszę się, że święta spędzimy razem - zakpił, jak to on.

- Uważaj, bo zarazisz mnie swoją ekscytacją.

Kiedy zniknął w kuchni, nagle zdałam sobie sprawę, że za nim nie pójdę. Byłam wyczerpana ostatnimi tygodniami i nawet wizja świąt nie poprawiała mi nastroju. Dotarło to do mnie w korytarzu mieszkania mojego brata - chwilę po pozmywaniu kolejnej sterty cudzych brudnych naczyń.

Potrzebowałam przerwy od życia Doroty i Łukasza. Od małych pożarów, które tak sprawnie gasiłam dzień po dniu, na miejscu lub zdalnie. Musiałam stąd wyjść. I to zanim ze spaceru wróci Dorota, bo wtedy przytłoczy mnie jej niewysłowione oczekiwanie, że zajmę się Ritą. 

Rozdzwonił się mój telefon: mama. Tylko nie to, pomyślałam. Wzięłam z wieszaka płaszcz.

- Jak tam twoja dziewczyna? - usłyszałam głos Łukasza. Nie pytał z powagą, mimo to zamarłam. I pomyślałam: Co się tu, kurwa, dzieje?


Nie powiedziałam nikomuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz