ROZDZIAŁ 33

995 46 2
                                    

LAURA

Nie wiem co to było ze strony Pedriego, ale podobało mi się to. Znowu mnie pocałował i tym razem widzieli to chłopaki. Miałam na niego zamiar nakrzyczeć, ale po tym co zrobił nie wiedziałam w sumie za co. Jeszcze napisał mi, żebyśmy się spotkali bo gdzieś mnie zabiera. Cholera dlaczego on na mnie tak działa? Powinnam być na niego wściekła i się do niego nie odzywać a lecę do niego na każde jego słowo. Co ze mną jest nie tak?

Wpadłam do pokoju jak burza i oparłam się o drzwi, wypuszczając powietrze. Spojrzałam na lustro, które było zawieszone w małym korytarzu pokoju.

- Laura?- zapytał Sira, wychodząc z łazienki.- Co się stało? Uciekałaś przed kimś?

- Prawie.- powiedziałam.- A gdzieś idziesz? Tak ładnie wyglądasz.

- Idziemy.- powiedziała.- Na kolację. Wszyscy razem.

- No ja nie mogę.- powiedziałam.- Muszę coś pilnie załatwić.

Wyminęłam ją i wpadłam na tak samo ładnie ubraną Mic.

- Co musisz pilnie załatwić?- zapytała tajemniczo Mic.- Randka z Mountem się szykuje? To gdzie cię zabiera?

- Nie wiem.- skłamałam aby nie mówić jej ani Sirze, że to z Pedrim gdzieś jadę a nie z Mountem.- Ale muszę już jechać.

W biegu wzięłam czarną bluzę z łóżka i telefon, po czym krzyknęłam dziewczynom na razie i wyszłam z pokoju. Do windy prawie pobiegłam i tak samo zrobiłam w holu. Byle tylko mnie nikt nie przyłapał.

Miałam to szczęście, bo Pedri akurat doszedł do samochodu.

- Jestem!- powiedziałam, łapiąc powietrze.

- Biegłaś?- zapytał zdziwiony.

- Prawie.- powiedziałam.

- Jak do mnie to aż mi tutaj jest miło.- powiedział ze śmiechem i dotknął prawą ręką, lewej piersi, wskazując mi swoje serce.

- Nadal ci nie wybaczyłam tego co mi zrobiłeś.- powiedział i mocno szarpnęłam za klamkę drzwi, które się nie otworzyły, przez co poleciałam do tyłu i upadłam na tyłek.

- Laura?- powiedział Pedri, okrążając samochód i klękając obok mnie.- Żyjesz?

Ja oczywiście zamiast się wściekać i udawać, że jest mi wstyd, to śmiałam się jak głupia. A Pedri zaczął razem ze mną.

- Wstawaj piękna.- powiedział i podał mi swoją rękę, którą odwzajemniłam i po chwili już stałam na nogach.

- To otwórz ten samochód, przystojniaku.- powiedziałam.

Przewrócił oczami i otworzył go kluczykiem. Wsiedliśmy prawie na równo i pierwsze co, to zapięliśmy pasy.

- To dokąd jedziemy?- zapytałam, kiedy Pedri wyjechał z hotelowego parkingu.

- Nie wiem.- powiedział.- Spontanicznie wymyśliłem to spotkanie.

- Dobra, to jedziemy coś zjeść.- powiedziałam.- Umieram z głodu.

- Wedle życzenia.- powiedział i wyjechał na główną drogę Dohy.

Jechaliśmy w ciszy, ale nie była to jakaś przytłaczająca. Była nawet znośna. W końcu Pedri zaparkował na parkingu przy plaży, gdzie było pełno pootwieranych knajpek, w których bawili się ludzie.

Weszliśmy do jednej i usiedliśmy przy wolnym stoliku. Zamówiliśmy jakieś jedzenie, którego na co dzień nie jadamy, ale teraz nawet nam smakowało.

Zagubione przeznaczenie |Pedro GonzalezOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz