Parker przysłał mi SMS-em, gdzie mam go szukać jak dotrę do głównej siedziby FBI w tym mieście, na szczęście nie było to zbyt daleko.
Wielki, przeszkolony zaciemnionym szybami budynek, na oko miał przynajmniej czterdzieści pięter. Jednak nie można było wejść tutaj od tak. Przy samym wejściu znajdowała się recepcja, a w budynku było 3 ochroniarzy, jeden przy bramkach i dwóch przy drzwiach wejściowych. Agenci żeby wejść do środka mieli specjalne karty, które skanowali przy przejściu przez bramki, a te się otwierały, przypominały takie w metrze ale ze szklanymi drzwiczkami. Oczywiście nie byłam tu pierwszy raz, wiec mnie już kojarzyli i nie brali pod uwagę jako zagrożenia, chociaż mogliby się zdziwić co potrafię zrobić jak się wścieknę.
- Detektyw Reed. Miło mi Panią widzieć. Pani ojciec jednak wyszedł jakąś godzinę temu z biura. – zwykle przychodziłam tu właśnie do niego, nic dziwnego że od razu stwierdził, że tym razem również tak jest.
- Dziękuje, jednak nie przyszłam do ojca. Mam dokumenty do przekazania dla Agenta Justina Parkera.
- Dobrze zapraszam za mną do windy.
Recepcjonista przeprowadził mnie przez bramki, przykładając swoją kartę i zaprowadził do windy tam poinformowałam go, że dokładne wiem gdzie mam się udać, więc sobie poradzę i nie musi się martwić. Wjechałam windą na dwudzieste piętro.
Na pierwszy rzut oka to miejsce bardziej przypominało jakąś korporacje niż federalną agencje śledczą, ale nikomu to nie przeszkadzało. Każdy z agentów na tym piętrze miał swój gabinet. Ściany były przeszkolony, chociaż szyby działały na zasadzie lustra weneckiego, z wnętrza gabinetów było widać wszystko ale już z korytarza nie było widać co się działo w środku, większość agentów zostawiała jednak otwarte drzwi.
Wyszłam z windy i skręciłam w lewo w korytarz przy którym znajdował się gabinet Parkera. Nagle z jednego z pomieszczeń, wyszedł jeden z najbardziej irytujących, wyprowadzających z równowagi, dupkowatych agentów FBI jakich kiedykolwiek poznałam.
- No proszę Mia Reed. Jak miło cię znowu zobaczyć – powiedział z zarozumiałym uśmiechem na twarzy. Był blondynem trochę wyższym ode mnie. I jak każdy agent miał zbudowaną odpowiednią masę mięśniową.
- Dla ciebie Detektyw Reed. Sądziłam, że już zdążyli cię stąd wyrzucić? Po tej akcji jak przespałeś się z żoną kluczowego świadka w śledztwie? – wszyscy już o tym chyba słyszeli, świadek wtedy zdecydował się wycofać zeznania, co zaważyło na całym śledztwie. Widocznie musiało mu się udać znaleźć kogoś innego, chętnego do złożenia zeznań. Nie zdziwiłabym się jakby komuś zapłacił za złożenie tych zeznań. To było takie w jego stylu.
- Nie martw się, nic mi nie grozi. A było tego warte, zdecydowanie – powiedział zadowolony ostentacyjnie oblizując swoje wargi i zastawiając mi przejście. Zachowywał się nie taktownie i nie smacznie, żeby nie powiedzieć obrzydliwie, ale chyba wie, że go nie lubię.
- Zejdź mi z drogi – powiedziałam stanowczym głosem i z bardzo poważną miną.
- A co mi zrobisz? Może tak naprawdę chciałabyś się dowiedzieć, co jej się najbardziej podobało? Jak krzyczała moje imię?
- Jesteś obrzydliwy, zejdź mi z drogi śpieszę się – jak się zaraz nie odsunie to chyba się zrzygam. On jednak przysunął się jeszcze krok bliżej co sprawiło, że czułam się jeszcze bardziej niekomfortowo.
- Ja bym chętnie zobaczył cię w zdecydowanie mniejszej ilości ubrań, a najlepiej bez nich, może być nawet u mnie na biurku – szczerzył się od ucha do ucha przyglądając mi się uważnie.
Wmurowało mnie na kilka sekund po czym momentalnie się kawałek odsunęłam i z całej siły uderzyłam go otwartą dłonią w twarz, tak mocno, że praktycznie został mu czerwony ślad na twarz
CZYTASZ
TOWN OF TRAITORS: Town of Angels I |Zakończona|
Mystery / ThrillerKiedy życie przestaje się układać i rozsypuje na drobne kawałki, które trzeba potem zbierać z ziemi razem z godnością, trzeba znaleźć nowych sojuszników, albo wybaczyć tym z przeszłości - o ile są jeszcze tego warci. Adwokat Nathan Reed nigdy by nie...