Rozdział 38 - Zawsze mam beznadziejne wyczucie czasu. - Justin

356 12 0
                                    

Dlaczego do cholery za każdym razem kiedy, zdecyduję się zrobić jakiś krok i wyznać co czuje, to wszystko zaczyna się pieprzyć w mgnieniu oka. Może Ten z góry daje znać, że to głupi pomysł i nie ma sensu się w to bawić. Ale co jeśli jestem gotowy zmarnować swój czas, chęci, resztki uczuć, tylko po to żeby mieć ją chociaż trochę dłużej.

Zabrałem się z posterunku, w końcu tam chwilowo byłem zbędny. Miałem też do sprawdzenie jeszcze parę rzeczy do na miejscu.

Odpaliłem komputer i zadzwoniłem po Andersona, na szczęście moje telefony odbiera nawet w środku nocy. Miał przejrzeć archiwum dowodowe w piwnicach, kiedy jak przeglądałem ich cyfrową wersję.

Przeglądałem to już kolejny raz, żadna sprawa z Los Angeles nie wyglądała tak... nic absolutnie żadnego morderstwa, nawet podobnego. Czego ten cholerny morderca chciał. Co nim kierowało, to nie mógł być przypadek, ofiary nie mogły być przypadkowe, ale wszyscy twierdzili że się nie znały, to co je łączyło.

Poszerzyłem obszar wyszukiwania na całą Kalifornie, na co w normalny przypadku powinienem mieć zezwolenie, bo wszystkie utajnione akta zostały nie bez powodu utajnione. Teraz nie ma jednak czasu na zabawę z papierkowymi pozwoleniami. Tłumaczyć będę się później.

Nagle na ekranie wyskoczył zielony napis „ZNALEZIONO DOPASOWANIE". Ja pierdolę, otworzyłem wirtualny folder przestępstwa. Dwanaście ofiar. Wszystkie to młode kobiety, w wieku osiemnastu lat, wszystkie z rudymi włosami.... I każde z miejsc zbrodni wyglądało identycznie, kobiety znalezione we własnych łóżkach, zamknięte oczy, biały kwiat w dłoni i płatki. Na żadnym ze zdjęć krzesło nie stało przy kanapie a wszystkie były od razu w sypialni. Ostatnie morderstwo miało miejsce pięć lat temu. Mordercy nie znaleziony, sprawę utajniono chociaż oficjalnie nadal się toczy. Zmienił trochę metodę oraz obierane cele ale to na pewno ten sam morderca. To musi być on.

Zadzwoniłem po partnera aby mu powiedzieć o dokonanym odkryciu, i żebyśmy spotkali się na dole na parkingu, bo musimy jechać na komisariat. W między czasie zadzwoniłem do Martina Harrisona mojego szefa – oczywiście nie był zbyt zachwycony że zawracam mu głowę o tej porze dopóki nie usłyszał o co chodzi. Zdecydował że mamy się z naszym zespołem włączyć w śledztwo. Ma fart, że nie kazała nam go odebrać, chyba zdaję sobie sprawę z tego że przyda się więcej ludzi. Zabrałem swoje rzeczy i wydrukowałem kopię akt, a potem szybko zebrałem się do wyjścia.

***

Kiedy wjeżdżaliśmy windą na piętro wydziału zabójstw, mojemu partnerowi zebrało się na pogawędki, na szczęście jechaliśmy windą sami, bo reszta zespołu dopiero się zbierała.

– No to jak stary, on jest już twoją dziewczyną czy jeszcze nie? – rzucił mój partner.

– Co? Kto? – odparłem kompletnie wybity z zamyślenia

– No nie wiem, wiesz. Na przykład Mia? – rzucił sarkastycznie.

– Skąd w ogóle takie pytanie? I co cię to obchodzi? Rzuciła cię Hannah i będziesz teraz się mieszał w moje życie z nudów? – opowiedziałem z wyrzutem, w końcu musiałem go jakoś zbyć.

– No i co z tego że mnie rzuciła, było minęło. Była irytująca. A pytam tak z ciekawości, skoro i tak zostałem porzucony może się z nią umówię na jakiegoś drinka?

– Wiesz co, spierdalaj. Masz całe pieprzone Los Angeles do wyboru, więc naciesz się tym. Od niej wypad. Wiem gdzie mieszkasz... – zagroziłem, oczywiście w przyjacielski sposób.

– Może zagadam do jej partnerki... – odparł zastanawiając się na głos.

– No cóż powodzenia stary. – Westchnąłem klepiąc go po ramieniu. – Jefferson jest nią również zainteresowany, a przynajmniej takie odniosłem wrażenia.

TOWN OF TRAITORS: Town of Angels I |Zakończona|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz