Lilianna

350 12 0
                                    

– Przepraszam Panią. – krzyknął w moją stronę mężczyzna, którego minęłam jak tornado wchodząc do budynku, w którym mieszkałam. Odwróciłam się niepewnie w jego stronę, bo nie bardzo rozumiałam czego by mógł ode mnie chcieć. Spojrzałem na jego twarz i widziałam lekkie zdezorientowanie. – Czy wszystko w porządku? – zapytał jak gdyby nigdy nic.

– Jest okey. – odparłam przecierając zmęczone od płaczu oczy, wysiliłam się na słaby uśmiech w kierunku blondyna z burzą loków mniej więcej w moim wieku.

– A gdzie zgubiłaś buty? – zaśmiał się spoglądając na moje bose stopy. No tak przynajmniej już wiedziałam czemu ludzie się tak na mnie dziwnie patrzą, kiedy chodziłam boso po ulicach Los Angeles.

– To jest dobre pytanie. – zaśmiałam się drapiąc po głowie z lekkiego zażenowania. Co jak co, ale poprawiło mi to humor. Mężczyzna również się zaśmiał i zrobił krok w moją stronę. – Mieszkasz tu? – zapytałam ciekawa, z nadzieję, że nie okaże się jakimś nowym lokatorem, na którego będę parę razy w ciągu tygodnia wpadać. Wolałam uniknąć kompromitacji.

– Nie wpadłem do kumpla. – odparł. – O właśnie idzie. – dodał i wskazał ręką za mnie. Odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą Masona, który uważnie nam się przyglądał.

– Cześć Lilianno, wieczór udany? – odparł kpiącym tonem.

– Cześć Mason. – odparłam niepewnie, nie rozumiałam wyrzutów w jego zachowaniu i to już któryś raz z rzędu się tak zachowywał. – Jak widzisz nie najlepiej. – dodałam ręką wskazując na swój ubiór. Słabo się uśmiechnął.

– Znacie się? – zapytał jego kolega.

– Tak się składa, że mieszkamy drzwi obok siebie.

– Nigdy Cię tu nie widziałem, a znamy się z Masonem jak łyse konie.

– To dlatego, że przeprowadziłam się niecałe dwa miesiące temu.

– Przepraszam, że wam przerwę tą uroczą pogawędkę, ale chyba śpieszyliśmy się Patrick na spotkanie, nie uważasz? – wtrącił się Mason widocznie zdegustowany naszą rozmową. No cóż nie musiał brać w niej udziały, ale też nie musiał nam jej psuć. – Lilianno, wpadnę do Ciebie później w porządku? – skinęłam głową na znak zgody. W końcu mieliśmy zabrać się za remont, a teraz był najlepszy na to czas, potrzebowałam zająć czymś głowę i ręce.

– Miło było poznać. – zwrócił się w moją stronę Patrick. – Mam nadzieję, że następnym razem spotkamy się w lepszych okolicznościach. – posłał mi uroczy i radosny uśmiech.

– Też mam taką nadzieje, do zobaczenia. – powiedziałam i ruszyłam w kierunku windy, a obaj mężczyźni wyszli z budynku.

Wchodząc do budynku byłam w okropnym stanie, ale ta niezobowiązująco rozmowa trochę mnie uspokoiła. Co nie zmienia faktu, że trochę spaliłam się ze wstydu. Wyszłam tak szybko z mieszkania mężczyzny, że nawet nie zdążyłam zapytać gdzie są moje buty. Byłam w takim stanie, że nie były mi one potrzebne, w szczególności że z budynku do budynku jechałam samochodem.

Weszłam do mieszkania rzuciłam wszystkie graty na kanapę i udałam się do sypialni. Podłączyłam telefon, bo oprócz moich problemów sercowych i życiowych, miałam jeszcze pracę i mordercę na wolności. Telefon po chwili dał oznaki życia. Zaczął dosłownie wariować przychodzącymi bez przerwy powiadomieniami. Olałam wszystkie wiadomości od Williama i innych poszczególnych nic nieznaczących osób. Moją uwagę najbardziej przykuł telefon od Robinsona. I było to dziwne. Bo jedno połączenie było nieodebrane, a drugie niby odebrane. Nie pamiętałam jak skończył się wczorajszy wieczór, ale raczej pamiętałabym rozmowę z Robinsonem. Niemal natychmiast wybrałam jego numer i zadzwoniłam. Mężczyzna odebrał po kilku sygnałach.

– Dzień dobry Lilianno. – odpowiedział od razu.

– Dzień dobry kapitanie, przepraszam za moją niedyspozycję. Czy coś się stało? – zapytałam z nadzieja, ze nie wypowie tych paru słów których nie chciałam usłyszeć, a już na pewno nie dzisiejszego ranka. Bo chyba sama sobie musiałabym strzelić w łeb.

– Mamy postęp w sprawie, za godzinę wszyscy wracamy na komendę dalej działamy. Dołączysz do nas, jeśli dasz radę? – zapytał.

Czemu niby miałabym nie dać rady przecież nie byłam obłożnie chora, coś mi tu nie pasowało, ale nie miałam czasu do zastanowienia. Miałam godzinę na ogarnięcie siebie i swojego życia.

– Oczywiście, będę za godzinę. Wczoraj ja naprawdę chciałam ...

– Jest w porządku Lilianno. Nie musisz się tłumaczyć, cokolwiek by się nie działo rozumiem. – przerwał mi moje tłumaczenia. – Do zobaczenia za godzinę.

– Dziękuje. Do zobaczenia. – odparłam całkowicie wybita z rytmu. Pierwszy raz spotkałam się z tak wyrozumiałym nastawieniem, ale to podniosło mnie trochę na duchu. Przecież nie zachowywałby się tak gdyby coś się spieprzyło, prawda?

Pośpiesznie podniosłam się z łóżka rzucając telefon z powrotem na łóżko. Musiałam się szybko ogarnąć, żeby wyglądać chociaż trochę jak człowiek. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam czarny dres i białe adidasy, włosy upięłam w koka, złapałam torebkę i ruszyłam do wyjścia.

Głowa mi pękała, oczy miałam podpuchnięte więc postanowiłam nałożyć okulary przeciwsłoneczne. Wyglądałam trochę jak debil, patrząc na to że na zewnątrz rozpętała się ulewa. W drodze na komendę wybrałam numer do Mii. Wiedziałam, że jest zawieszona, ale znając dziewczynę miała swoich szpicli na komendzie, którzy jej wszystko powtarzali, wiec może i tym razem powtórzy i mi. Mówiąc o szpiclach miałam na myśli Carlosa i Collina chodząca przenośna informacja.

Po kilku sygnałach rozległ się głos w tle. Mogłabym przysiąść, że słyszałam tego skończonego kretyna, który momentalnie popsuł mi nastrój. Jednak nie zamierzałam wyżywać się na przyjaciółce, w końcu to nie jej wina że jej brat do kretyn bez uczuć.

– Halo Mia? – zapytałam niepewnie.

– No a kto niby inny? – zaśmiała się.

– Sądząc po tym, że wczoraj pomyliłam twój numer z panem mam kija w dupie, wole się upewnić. – zaśmiałam się, aby rozluźnić atmosferę.

– Czy chce wiedzieć?

– Nie chcesz. – dziewczyna zachichotała.

Od słowa do słowa Mia, przekazała mi wszystko co wydarzyło się wczorajszego wieczora, kiedy byłam nieobecna. Powiedziała mi o nagraniu, które znalazła pod swoim mieszkaniem i co ono przedstawiało. Byłam w szoku.

– Przepraszam, że mnie wczoraj z Tobą nie było. – powiedziałam mając wyrzuty sumienia.

– Nic się nie stało! – odparła niemal odrazu. – Niestety każdy ma swoje problemy i w zupełności to rozumiem. – dodała z troską w głosie.

– Powinnam przełożyć swoje problemy na drugi plan. Obiecuje Ci, że nie spocznę póki go nie dorwiemy! Zgnije śmieć w pudle.

– Wsadzimy go razem. – dodała poważnie dziewczyna.

– Przecież jesteś zawieszona. – stwierdziłam z żalem.

– Owszem jestem, ale Robinson zgodził się żebym mogła wam towarzyszyć w naradach i była o wszystkim informowana.

– Czyli nieoficjalnie zostałaś przywrócona? – powiedziałam próbując zrozumieć, bo moja głowa nie działała jeszcze zbyt dobrze.

– Można tak powiedzieć, chociaż nie bardzo rozumiem jak ma wyglądać to nieoficjalne przywrócenie. – powiedziała Mia śmiejąc się co odwzajemniłam.

– Myślę, że sam inicjator tego nie wie. – westchnęłam ciężko. – A więc do zobaczenia na komendzie? – zapytałam z nadzieję, że tam właśnie się spotkamy.

– Dokładnie tak. – odparła dziewczyna, a w tle usłyszałam jak ktoś ją woła. – Muszę kończyć, do zobaczenia.

Rozłączyła się.

Może to nie były wspaniałe wiadomości, ale cieszyłam się jak diabli. W końcu mamy jakiś progres, nikt nie zginął, a my być może zaraz dorwiemy tego skurwysyna. To były jedne z lepszych wiadomość w przeciągu ostatniego tygodnia. 

TOWN OF TRAITORS: Town of Angels I |Zakończona|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz