W co one się wpakowały. Czy ona naprawdę nie może siedzieć na dupie w domu i dać innym działać. Kurwa jak można działać tak lekkomyślnie.
Jak tylko posklejałem fakty do kupy wiedziałem, ze to się nie skończy dobrze. Najgorsze jest to że nie możemy działać lekkomyślnie ani zbyt wolno. Bo nie mamy czasu do stracenia i nie możemy popełnić żadnego błędu, kiedy stawką jest ich życie.
Zadzwoniłem do Andersona, żeby kogoś ściągną tylko w skrócie nakreślając sytuację. Bo w zasadzie zbyt wiele nie wiedzieliśmy poza tym jak się nazywa nasz główny cel. Jak one się do niego dostały to nie wiem, jest praktycznie nie widzialny, a część naszych agentów obserwuje klub od dłuższego czasu, jednak nigdy się na niego nie natknęli, był niewidzialny, a jego klub, był głównym miejscem zaopatrzania miejscowych dilerów, w piwnicach prawdopodobnie mieli ogromny magazyn z narkotykami i pralnie pieniędzy.
Krążyły plotki że facet ma też powiązania z jakimiś politykami, ale jeszcze tego nie udało nam się zweryfikować. FBI utajniło całe akta sprawy, żeby nikt się nie mieszał w nie oraz ze względu na wysoką ilość informacji, które nie powinny ujrzeć światła dziennego bez odpowiedniego zweryfikowania.
Podjechałem w uliczkę za klubem, której adres przesłał mi Jefferson, po tym jak opuściliśmy siedzibę FBI. Zobaczyłem jego samochód i zaparkowałem obok. On właśnie wyciągał kamizelkę z bagażnika.
– Jesteś mi w stanie powiedzieć jak do tego doszło, że one się tam wpakowały?
– Preston nie potrafi chwilę poczekać, a ja nie zdążyłem sprawdzić tego całego McKenziego, więc zabrała Mię i weszły do środka z moim informatorem, ale ten debil je zgubił, raczej by nagle nie wyparowały więc, tamten musiał je dorwać. Ponoć niezbyt subtelnie o niego wypytywały.
– Bo skąd mogły wiedzieć, kim tak naprawdę jest – powiedziałem zdenerwowany. Nie wiem na kogo byłem bardziej wściekły, na Jeffersona, Mię czy Preston. Chociaż w sumie to nie jego wina, że wpadły na taki genialny pomysł – sytuacja jest cholernie poważna.
Zadzwoniłem do jednego z agentów, którzy byli w środku żeby spróbowali trochę przerzedzić ochronę przed naszym wejściem, bo przy takiej ilości gangsterów mogłoby być nieciekawie. W między czasie dotarł już do nas mój partner Anderson z kilkoma agentami.
– Jak sytuacja w środku? – zapytałem przez telefon.
– No powiem ci kurwa, że niezbyt ciekawa. Nie dacie rady tu wejść, paru ochroniarzy zeszło nam z drogi, ale jak wejdziecie tu wszyscy, to się zrobi niezła rozróba, tu jest gniazdo pierdolonych os. Co drugi ma tutaj broń. Ciężko wypatrzeć czy ktokolwiek jest zwykłym cywilem – powiedział zdenerwowany agent.
– Dobra, zaraz dam ci znać co dalej – rozłączyłem się.
Jego słowa ani trochę nie dały mi złudzenie, że może pójść gładko. Sprawy układały się chujowo.
– Co robimy? – zapytałem.
– Kurwa nie wiem – syknął Jefferson, odpalając papierosa. Kurwa jak on może palić w takiej chwili. Nigdy nie ogarnę jego sposobu reagowania na bodźce z zewnątrz. Wyglądał na kompletnie wkurwionego, ale nie na przerażonego. Ja byłem wkurwiony i przerażony jednocześnie, a co najgorsze byłem wkurwiony na sytuację, nie na Mię. Nie potrafiłem się na nią zbyt długo wściekać. Byłbym w stanie ze tą akcję obwinić wszystkich dookoła, tylko nie ją,
– Mam dzwonić co SWAT? – zapytał Anderson
– Nie wiem czy to nie pogorszy sytuacji... – stwierdził Jefferson
CZYTASZ
TOWN OF TRAITORS: Town of Angels I |Zakończona|
Mystery / ThrillerKiedy życie przestaje się układać i rozsypuje na drobne kawałki, które trzeba potem zbierać z ziemi razem z godnością, trzeba znaleźć nowych sojuszników, albo wybaczyć tym z przeszłości - o ile są jeszcze tego warci. Adwokat Nathan Reed nigdy by nie...