Rozdział 28 - Trzy... dwa... jeden... -Mia

326 15 1
                                    


Ja pierdolę to wymknęło się spod kontroli. To nie miało tak wyglądać. Trzeba wziąć się w garść. Miała być akcja pod przykrywką, ale skoro zagranie idiotek nie zadziałało, trzeba to rozegrać inaczej. Nie wiem czy jednak będziemy miały do tego okazję. Ciemny i wąski korytarz ze schodami nie wróżył nic dobrego i przyprawiał o klaustrofobię.

Byłyśmy bez broni i otoczone z każdej strony. Przy ich ilości i postawności faktycznie byłyśmy kompletnie bezbronne, nawet się zastanawiam czy jak taki dostanie kulkę, to padnie, czy potrzebuję kilka żeby je w ogóle poczuć. Mia ty to zawsze masz zajebiste pomysły, jak nie ukrywasz gróźb od seryjnego mordercy to sama się pakujesz w diabelską otchłań. Jak wyjdziemy z tego żywe to będzie cud.

Klatka schodowa była oświetlono jedynie małymi lampkami, które dawały złudne wrażenie oświetlonego pomieszczenia i męczyły wzrok jeszcze bardziej, bo trzeba było go mocno wyostrzyć, żeby cokolwiek dostrzec – pomijając fakt, że ich głowy i tak zasłaniały większość widoku. Poczułam czyjąś dłoń na mojej tali i byłam dosłownie na granicy od przyłożenia temu komuś w twarz, lecz to by tylko pogorszyło nasze i tak już chujowe położenie.

Nagle całe zimne światło zniknęło, a przed nami otworzyły się drzwi, do pomieszczenia które był... dziwnie przerażające.

Miejsce wyglądało trochę jak garaż, betonowe ściany i podłoga w odcieniu ciemnej szarości, przy drzwiach garażowych stały czarna furgonetka i większy samochód ciężarowy – prawdopodobnie dostawczy. Tutaj również nie było zbyt dużo światła, na ścianach wisiały kinkiety składające się jedynie z żarówek z ciepłym światłem, jedna żarówka zwisała też z sufitu, na samym środku pomieszczenia, centralnie pod nią znajdował się... Boże, ziemne ciarki przeszyły mnie po całym ciele. Pod żarówką znajdowało się dość szerokie naczynie pełne wody, z którego właśnie jeden z tych wielkich ochroniarzy wyciągał głowę jakiegoś półprzytomnego mężczyzny, ledwo oddychającego. Nie wiem czy my to przeżyjemy. Nie uczyli mnie znoszenia tortur, jestem w tej kwestii beznadziejna. Nie ma nic bardziej bolesnego niż uderzenie w mały palec u stopy.

– Szefie, nic z niego nie wyciągnąłem – odparł ochroniarz przytrzymując mężczyznę bezpośrednio nad wodą.

– Wrócimy do niego później – odpowiedział McKenzie, wskazując gestem aby zabrał go stamtąd. Ochroniarz z całej siły odepchnął mężczyznę na podłogę, a potem przyciągnął go pod ścianę. – Aktualnie muszę się zająć moimi gośćmi specjalnymi – ślina ugrzęzła mi w gardle nie wiedząc czego się po nim spodziewać.

Jego ludzie przytrzymywali nas za ramiona, chociaż nie jesteśmy samobójczyniami, żeby teraz próbować uciekać. McKenzie stał nad pojemnikiem z wodą z uśmiechem pełnym złowrogiej satysfakcji – nie rozumiem co go do cholery tak cieszy, jest aż takim psycholem?

– No dobrze to z kim mam przyjemność drogie panie? – zapytał po chwili. Stałyśmy jak wryte nie próbując się nawet odezwać, ani nawet drgnąć. – Przecież jestem miły, nie wiem jaki macie kurwa jebany problem odpowiedzieć na proste pierdolone pytanie. – wykrzyczał z całej sił. Nie wiem, no może pewnie taki, że jak ci powiemy to skończymy z kulką we łbie. Mężczyzna westchnął głęboko, a ja spuściłam wzrok na ledwo żyjącego mężczyznę pod ścianą, mocno skatowanego. Tak naprawdę nie dawał żadnych oznak życia, sama sobie robiłam nadzieję, że jednak jest inaczej.

– Nigdy nie rozumiem, dlaczego nie chcą ze mną rozmawiać, zwyczajnie zadaje pytanie a ludzie mają problem odpowiedzieć, jakbym mówił po chińsku i mnie nie rozumieli – przerwał biorąc kolejny głęboki oddech, wtedy wtrącił się jeden z jego ludzi.

– Bo to puste dziwki, gęby pewnie używają do bardziej pożytecznych rzeczy. – zaśmiał się idiotycznie, McKenzie spojrzał na niego ukradkiem unosząc kącik ust w ledwo widzialnym uśmiechu. Podszedł po krzesło stojące pod ścianą i ustawił w miejscu w którym wcześniej stał.

TOWN OF TRAITORS: Town of Angels I |Zakończona|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz