Rozdział 27 - Mamy mały problem -William

323 13 0
                                    

Amerykańska Agencja Rządowa podlegająca Departamentowi Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych z którą od lat współpracujemy, a w szczególności przy jednej sprawie, która od lat jest jedną wielką niewiadomą dla której naprawdę jestem w stanie rzucić wszystko tylko kiedy dostaje cynk na temat jakiegoś postępu. Tak było i ty razem kiedy zadzwonił mój dobry przyjaciel Zack Russel, który jest agentem DEA ze sporym już stażem. Spotkaliśmy się kiedyś na szkoleniu przeciw nielegalnym obrotom narkotyków i jak z nimi walczyć. Nie wynieśliśmy z tego szkolenia żadnej nowej wiedzy, bo tak naprawdę nie można określić jasnych sposobów jak walczyć z tym gównem. Gdybyśmy walczyli przeciw temu do końca swoich dni to i tak nie udałoby nam się zamknąć każdej z tych obskurnych mord. To nie było możliwe jednak mogliśmy temu zapobiec, ale zminimalizować liczebność tych zwyrodnialców jak najbardziej się dało. Płotki były chwytane na okrągło każdego pieprzonego dnia i wsadzane do pudla na długie lata, przywódcy karteli nadal chodzili na wolności i śmiali nam się prosto w twarz. Jednak już nie na długo, dorwiemy tych skurwysnów prędzej czy później i wtedy role zostaną odwrócone. Będą nas błagać o litość, a ja z wielką satysfakcją spojrzę im w oczy i przekręcę klucz w metalowej kracie. Wiem co robią narkotyki z ludźmi, kiedy nie widzą świata poza nimi, uzależniają się do tego stopnia, że są w stanie sprzedać własną duszę, aby tylko kolejny raz wkuć sobie w żyłę kolejną dawkę tego gówna. Jest to pojebane. Myślą, że ich to nie dosięgnie kiedy raz czy dwa sobie wciągną czy wbiją igłę w żyłę. Są naiwni jeśli tak uważają, zaślepieni walką z cierpieniem, ulgą i stresem. Nigdy nie zrozumiem jak mogą sięgać do czegoś co potrafi zniszczyć życie nie tylko swoje, ale również bliskich. Znają konsekwencje, a skoro je znają jak spierdolone musi być ich życie, że decydują się na pierwszy krok w tym kierunku.

Z moich myśli wyrwał mnie widok ogromnego przeszklonego budynku składającego się z kilkunastu pięter. Było późne popołudnie, większość pracowników opuściło już budynek i udali się do domu, pojedyncze światła w poszczególnych oknach dawały znak, że miejsce nadal ma w sobie cząstkę życia. Skądś to znałem, najlepiej mi się pracowało kiedy wszyscy już wychodzili, a ja mogłem zostać po godzinach i zebrać myśli.

Zaparkowałem swoje BMW pod siedzibą agencji federalnej i ruszyłem do środka. Skierowałem się od razu do winy i wjechałem na odpowiednie piętro pod którym umówiłem się z przyjacielem. Już po chwili chwyciłem klamkę do jego pokoju. Siedział przy biurku z okularami na nosie, jego blond włosy były porozrzucane na każdą stronę, jedną ręką nerwowo drapał podbródek a drugą klikał coś w klawiaturze. Kiedy zrobiłem krok w jego stronę, a podłoga lekko zaskrzypiała nasze spojrzenia się ze sobą spotkały.

– Powinieneś być bardziej uważny jak na glinę. – zaśmiałem się zajmując miejsce na fotelu naprzeciwko biurka.

– A ty bardziej cichy jeśli zamierzasz wejść po kryjomu. – odparł atak.

– Po co mnie tu ściągnąłeś? – zapytałem zmieniając temat. Nie miałem dużo czasu, wolałem od razu przejść do konkretów, a konkrety nie wydawały się przyjemne sądząc po tym jak Zack spiął się na moje słowa.

– Nie będziesz zadowolony z tego co Ci powiem. – westchnął wstając z fotela i podchodząc do dużej przeszklonej szyby wyglądając przez nią i obserwując ciągnące się za nią życie, kiedy ja wstrzymywałem oddech.

Znałem go i wiedziałem, że jeżeli to była błaha sprawa nie ściągałby mnie tu na darmo, szanował mój czas. Wiec już zaciskałem pięści w dłoni, bo miał rację na pewno mi się to nie spodoba.

– Nawijaj. – kontynuowałem, nienawidziłem bezcelowego przedłużania.

– Federalni chcą wnieść wniosek, który uznaje Demarco za zmarłego. Chcą wykreślić te sprawę z akt.

TOWN OF TRAITORS: Town of Angels I |Zakończona|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz