CZĘŚĆ I - Rozdział III

15 2 0
                                    

Dom cioci Olgi było widać z daleka, zwłaszcza że dojeżdżało się do niego na wpół polną drogą biegnącą pomiędzy dwoma polami pszenicy. Kłosy nie były na tyle wysokie, by zasłaniać widok, a sam budynek, najwidoczniej niedawno odnowiony i pomalowany na biało, błyszczał w pełnym słońcu odbijając światło. Dalej czernił się las, który, co prawda, nie należał już do cioci, ale nie był ogrodzony i każdy mógł do niego wejść. Tak przynajmniej pamiętałem z poprzedniej wizyty.

Do tej pory byłem tu tylko dwa razy. Po raz pierwszy, gdy miałem cztery lata i rodzice wpadli tutaj na chwilę wracając z jakiegoś wyjazdu. Aczkolwiek tej wizyty niemal nie pamiętam. Natomiast drugi raz zdarzył się przy okazji pogrzebu wujka Rafała. Była wtedy zima, a ja – żywy dziewięciolatek – nie mogłem usiedzieć na miejscu. W pewnym momencie wymknąłem się z domu i poszedłem w kierunku lasu. Chciałem go tylko zobaczyć z bliska i po prostu zwalczyć nudę. Nie udało mi się jednak wejść do środka, bo dogonił mnie ojciec, który najpierw zrobił mi piekielną awanturę (patrząc z perspektywy czasu, stwierdzam, że nawet słusznie), a potem zaciągnął siłą z powrotem. Jakąś godzinę później siedzieliśmy już w aucie i wracaliśmy do Małych Łanów. I to by było na tyle w kwestii moich wspomnień z tego miejsca. Dlatego teraz z ciekawością rozglądałem się dookoła. Nie żeby jakoś szczególnie interesowały mnie wiejskie widoki. Po prostu był to dla mnie nowy teren i skoro już miałem tu siedzieć tydzień, to wypadało go poznać.


Sam dom i podwórze były nienagannie utrzymane. Wszędzie było czysto i zielono, trawnik przystrzyżony, a rosnące wzdłuż drewnianego płotu kwiaty mieniły się różnymi kolorami. Widać było, że ciocia o nie dba. Teraz też powitała nas ubrana w słomkowy kapelusz, granatowe ogrodniczki i zieloną, flanelową koszulę w kratę z podwiniętymi rękawami. W jednej ręce trzymała mały szpadel, a na dłoniach miała ubrudzone ziemią rękawiczki, które szybko zdjęła. Najwidoczniej właśnie zajmowała się swoimi kwiatami.

Gdy tylko zaparkowaliśmy i wysiedliśmy z samochodu, ciocia podeszła lekko do nas. Od czasu, gdy widziałem ją ostatni raz – a było to jakiś rok temu – wcale się nie zmieniła. Nadal była wysoką i bardzo szczupłą kobietą, wciąż ładną mimo swoich pięćdziesięciu pięciu lat. Spod kapelusza wyzierały farbowane na rudo loki, a bystre, szare oczy uważnie nas zlustrowały.

– Cześć, Olga – rzucił ojciec na powitanie. – No to jesteśmy. Przywiozłem ci go.

Ciocia uśmiechnęła się lekko do ojca, a potem spojrzała na mnie i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

– Serwus, Łukasz! – zawołała, po czym nagle jakby się otrząsnęła. – Och, wy już tak przecież teraz nie mówicie... Wybacz, jestem starej daty. Za moich czasów znaczyło to tyle samo, co „cześć".

– Tak, wiem, ciociu – odparłem, starając się, by mój głos zabrzmiał miło i pewnie. – Dziadek mi o tym mówił. Cześć tak w ogóle.

– Przed wyjazdem Teresa z nim rozmawiała – wtrącił się ojciec, któremu chyba się śpieszyło. – Wie jak się ma zachowywać i czego nie robić. Ale jak by co, to oczywiście od razu dzwoń. Nie krępuj się. My też będziemy do niego dzwonić. W torbie ma wszystkie rzeczy, ale gdyby było coś potrzeba, to oczywiście pokryjemy wydatki. No i przypilnuj żeby w niedzielę poszedł do kościoła. A jeśli...

W tym momencie ciocia machnęła ręką, co od razu uciszyło tatę.

– Andrzej, spokojnie. Wiem jak opiekować się nastolatkami. Sama mam jednego w domu – powiedziała i chociaż nadal miło się uśmiechała, w jej głosie pojawiła się nuta lekkiego zniecierpliwienia. Cóż, miło było wiedzieć, że moi starzy wkurzają nie tylko mnie. – Będzie mu tu dobrze. Nie ma tu takich rozrywek jak w mieście, ale nie powinien się nudzić. A z tego, co pamiętam, Łukasz raczej nie sprawia problemów.

Jeszcze zdążę cię odnaleźć (Poza nawiasem - Tom II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz