CZĘŚĆ II - Rozdział III

14 3 0
                                    

– O, idzie mój zbawca! – usłyszałem, gdy tylko przekroczyłem próg szkoły.

Adam i Szymon pędzili ku mnie przez cały korytarz, ten drugi z szeroko rozstawionymi ramionami.

– Tylko mnie dotknij, a dostaniesz w dziób! – zawołałem, pokazując mu fucka. – Czego znowu nie masz?

– Zadania z matmy – odparł zupełnie nie zrażony Szymon. – Strycha mnie zajebie. Dasz mi odpisać?

Fakt, Strychicka była straszną kosą i nie lubiła Szymona od pierwszej lekcji. Nigdy nie mówiła nam „dzień dobry", tylko od samego wejścia do klasy dyktowała zadania, a potem wzywała do tablicy – zazwyczaj właśnie Szymona. Nie pamiętam, by ktoś był tyle razy odpytywany, co on. Po szkole chodziła plota, że kiedyś, przed wieloma laty, Strycha wdała się w romans z jakimś uczniem, a ten zrobił jej dziecko i zwiał, co miało tłumaczyć jej nienawiść do uczniów płci męskiej. Tylko czemu jako obiekt swojej furii wybrała właśnie Szymona? Nie mieliśmy pojęcia.

– Przecież dostaliśmy różne zadania! – powiedziałem, wiedząc z góry, że i tak dam mu swój zeszyt.

– Nie, dostaliśmy takie same, ale w innych wariantach. Pozmieniam cyferki i coś mi wyjdzie – odparł z uśmiechem.

Przewróciłem oczami. Ile już razy ratowałem mu dupę?

– Ja dostałem z zupełnie innej puli, więc odpadam – wtrącił Adam, drapiąc się po jeżyku na głowie. Takim samym, jak miał Szymon.

To była w sumie ciekawa rzecz, że ci dwaj zawsze wyglądali niemal identycznie, mimo że nie byli w żaden sposób spokrewnieni. Takie same spodnie i bluzy, takie same tlenione fryzury, z tą różnicą, że Adam miał kolczyk w lewym uchu, a Szymon wcale. No i różnili się posturą. Adam był wysoki i szeroki w ramionach, można by uznać, że nawet przystojny, zaś Szymon miał okrągłą, nijaką twarz, jakieś sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu (i to w butach), co znaczyło, że przy moich stu siedemdziesięciu czterech był niższy ode mnie, a poza tym coraz bardziej się zaokrąglał. Jeszcze nie można było nazwać go grubym, ale już niewiele brakowało.

– Dobra, to sobie załatwicie później – kontynuował Adam. – Słuchaj, Łukasz, sprawa jest. Okazuje się, że w weekend Szymon ma wolną chatę, bo jego starzy wyjeżdżają. No więc planujemy imprezę! Mam nadzieję, że przyjdziesz!

– Eee... Kurde, wiesz... – zacząłem, ale przerwał mi:

– No weź, chłopie! Dużo osób będzie. I pełno gorących suczek gotowych do zerwania.

– Dam sobie rękę uciąć, że już dawno ktoś je pozrywał. Wy możecie ewentualnie pozbierać spady. Albo syfa – rzuciłem z przekąsem, jednak Adam nie ustępował.

– Gościu, czy ty wiesz, co stracisz? Będzie nawet parę lasencji z trzeciej klasy! Takie już wiedzą, co robią... – powiedział, a Szymon zarechotał:

– W końcu przestaniesz być dziewicą! I wreszcie dasz odpocząć ręce.

– Jak chcesz, to mogę użyć twojej ręki. Ma doświadczenie – odgryzłem się.

– Spierdalaj! – zawołał Szymon i założył ręce na piersiach, co miało znaczyć, że się obraził.

Pomysł imprezy nie podobał mi się i to bardzo. Po pierwsze, znowu musiałbym udawać, że interesują mnie dziewczyny, a może nawet z jakąś zatańczyć, tak dla niepoznaki. Samo w sobie nie było to jakieś tragiczne, ale pewnie ona chciałaby później czegoś więcej. A tego ode mnie dostać nie mogła. Od czasu, gdy uświadomiłem sobie kim jestem, sama myśl o całowaniu się z dziewczyną zwyczajnie mnie odrzucała i nic nie mogłem na to poradzić. Natomiast po drugie (i znając życie), znowu wszystko skończyłoby się chlaniem, a rano kacem. No i jak zwykle musiałbym bardzo uważać, żeby starzy nie kapnęli się, że jestem podpity. Nie mówiąc już o tym, że nikt by mnie potem nie odwiózł do domu, a dwugodzinny spacer z buta i po nocy niezbyt mi się uśmiechał (w końcu to była już inna wiocha). Często udawało mi się wykręcić z takich domówek, ale nie zawsze. Tym razem jednak miałem świetne wytłumaczenie – i była to jedyna pozytywna strona ostatniej wojny z mamą.

Jeszcze zdążę cię odnaleźć (Poza nawiasem - Tom II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz