CZĘŚĆ II - Rozdział VI

13 3 0
                                    

– Przecież widzę, że masz problem wstać. Serio, nie chcę ci nic zrobić. Kurwa, właśnie stanąłem w twojej obronie i dostałem za to w ryj, więc przestań zachowywać się jak debil! – rzuciłem, coraz bardziej zniecierpliwiony.

Wcześniej patrzyłem, jak Szynszyl próbuje podnieść się z ziemi, ale szło mu to bardzo kiepsko. Rzeczywiście mocno oberwał, chyba bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Miałem tylko nadzieję, że niczego mu nie połamali. W każdym razie, bardzo się męczył, więc podszedłem do niego i wyciągnąłem dłoń, by mu pomóc. On jednak tylko na nią popatrzył, a potem rzucił mi wściekłe spojrzenie. Takie samo, jak w poniedziałek w szkolnej łazience. Wyraźnie nadal mi nie ufał, chociaż jeszcze przed momentem leżałem obok niego po ciosie Wirala. Sytuacja była jednak patowa, a gdy się odezwałem, wreszcie przełamał się i przyjął pomoc. Ale kiedy tylko stanął na nogi, błyskawicznie puścił moją dłoń, po czym odwrócił się, by uciec. Tyle że przeliczył swoje obecne możliwości i niebezpiecznie się zachwiał. Rzuciłem się więc do przodu i złapałem go, zanim zdążył ponownie zwalić się na trawę.

Trwało kilka sekund zanim odzyskał równowagę, a kiedy tylko mu się to udało, znowu mi się wyrwał. Jednak tym razem nie próbował już uciekać. Zamiast tego spojrzał mi prosto w oczy, a potem zapytał:

– Co ty odwalasz, gościu? Czemu mi pomagasz?

– Nie lubię jak ktoś tłucze słabszych od siebie – rzuciłem, powtarzając to samo, co przed chwilą powiedział Gryps.

– Wcześniej ci to nie przeszkadzało.

– Wcześniej byłem chujem.

– A teraz już nie jesteś?

– Jestem, ale nie dla wszystkich.

Popatrzył na mnie, a potem nagle wybuchnął śmiechem. Po chwili dołączyłem do niego. Sytuacja była popieprzona i absurdalna, ale chyba obaj musieliśmy jakoś odreagować. Bolały mnie brzuch, ramię i plecy, a w głowie pulsował tępy łomot – na szczęście, niezbyt silny, choć podejrzewałem, że później może być gorzej. Wyglądałem jednak w miarę normalnie (pomijając kilka niewielkich plam), czego nie można było powiedzieć o Szynszylu. Jego spodnie i nieodłączna, szara bluza były w opłakanym stanie. Brudne od ziemi i trawy, porozrywane w kilku miejscach, przypominały ciuchy jakiegoś bezdomnego, a nie nastolatka chodzącego do szkoły. Najgorzej jednak wyglądała jego twarz. Również brudna i wciąż mokra od łez, dodatkowo była pokryta lekko już zaschniętą krwią. Na policzku i nad okiem świeciły wielkie siniaki, a dolna warga była rozbita i mocno spuchnięta. Zrozumiałem, że właśnie stąd wzięła się ta krew.

– Coś masz... nie wiem... złamane? – zapytałem.

Poruszył ostrożnie nogami i rękami, a potem pokręcił głową.

– Chyba nie – odparł cicho. – Na pewno pojawi się sporo siniaków, ale do tego jestem przyzwyczajony. Nie wygląda jednak na to, żeby coś pękło. On... wiedział jak bić. Jak się tym bawić dłużej.

Niemal jęknąłem słysząc, co mówi. Przyzwyczajony do siniaków... Wiral wiedział, jak przedłużyć tortury... Zdawałem sobie sprawę, że Szynszyl ma rację, ale mimo wszystko nie mieściło mi się to w głowie.

– Wyglądasz... niezbyt dobrze – odezwałem się znowu. – Nie możesz tak wyjść do ludzi. Przede wszystkim trzeba zmyć tę krew.

– Niedaleko stąd jest miejski kibel. Po drugiej stronie parku. Niby jest nieczynny, ale można tam wejść. Wiem, bo kiedyś tam się schowałem – powiedział ponuro, a potem rzucił mi dziwne spojrzenie, wziął głęboki oddech i zapytał bardzo cicho, a jednocześnie niezbyt chętnie: – Czy... pomożesz mi? Nie wiem czy dam radę dowlec się tam sam.

Jeszcze zdążę cię odnaleźć (Poza nawiasem - Tom II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz