– Tak, mamo. A potem było jeszcze o weselu w Kanie Galilejskiej – powiedziałem do telefonu, starając się żeby zabrzmiało to jak najpewniej.
Zastanawiałem się, czy mama ma w ogóle jakąkolwiek możliwość sprawdzenia tych informacji, ale wolałem dmuchać na zimne i odpowiadać zgodnie z prawdą. Kto wie, może w każdym kościele księża mówią danego dnia o tym samym, tylko na przykład innymi słowami? Nie miałem o tym zielonego pojęcia. Do tej pory chodziłem tylko do kościoła w Małych Łanach.
W każdym razie ten pomysł z nagraniem był genialny. Odsłuchałem je w ogrodzie, pijąc koktajl, siedząc sobie spokojnie w cieniu i obserwując pszczoły, które urzędowały na posadzonych przez ciocię kwiatach. Zdecydowanie lepsza opcja niż godzina ślęczenia w dusznym, śmierdzącym kadzidłem wnętrzu kościoła z tłumem ludzi (głównie starszych) klepiących utarte formułki, nad których treścią od dawna już nikt się nie zastanawiał. Powstań, usiądź, klęknij, usiądź, powstań... Aha, jeszcze przeżegnaj się w odpowiednim momencie. I tak w kółko. Wyuczona na pamięć mantra i mechaniczne ruchy wykonywane tylko dlatego, że tak trzeba. Ile z tych osób faktycznie myślało w tym czasie o Bogu, zbawieniu i innych tego typu rzeczach? Podejrzewałem, że maksymalnie kilka. Reszta kombinowała już nad obiadem, zakupami, problemami w domu, pracą, wieczornym grillem, meczem, sposobem na wyrwanie się na chwilę do kochanki... Czyli wszystkim innym, a co zupełnie nie wiązało się z Kościołem, nie mówiąc już o Bogu.
Tak więc byłem bardzo wdzięczny Michałowi za propozycję, a temu nieznanemu mi Bartkowi za nagranie. Nie wpadłem tylko na to, że kazanie księdza to jedna sprawa, ale mama mogła zapytać też o inne rzeczy. Nie miałem pojęcia jakie, jednak zagrożenie istniało. Uświadomiłem to sobie znacznie później i w związku z tym podczas wieczornej rozmowy zdążyłem się porządnie spocić. Na szczęście matka skupiła się na samym kazaniu, choć pytania zadawała bardzo szczegółowe. I mówiąc szczerze – miałem tego powyżej uszu. Co to miało w ogóle być? To wysyłanie mnie do kościoła na siłę, odpytywanie jak ucznia w szkole, sprawdzanie... Ona naprawdę myślała, że jeśli wyda mi rozkaz, to nagle stanę się wzorowym katolikiem? Może jeszcze umyśliła sobie, żeby mnie posłać na księdza? Z ministrantem się nie udało, to może w tę stronę?
Nie no, oczywiście, że na coś takiego w życiu bym się nie zgodził, choćby stawała na uszach. I do tej pory nigdy nie wspomniała o takiej ewentualności. Ale znając ją, nie mogłem być pewny, że taki chory plan gdzieś nie kiełkuje. W każdym razie na serio miałem już dosyć. Wiedziałem oczywiście, że stawianie się przyniesie więcej szkody niż pożytku, przynajmniej dopóki nie jestem pełnoletni, ale powoli zaczął we mnie narastać bunt. Jeszcze sporo brakowało do tego, by eksplodował jak jakiś wulkan, ale ogień powoli się rozpalał, a ciśnienie narastało.
Szczęśliwie dla mnie, matka znowu była zmęczona (nawet bardziej niż poprzedniego dnia), więc po „egzaminie z kazania" szybko się ze mną pożegnała i rozłączyła. Co ciekawe, ani wczoraj, ani dzisiaj nie wspomniała o ojcu, który przecież poszedł na tę pielgrzymkę razem z nią. A on sam najwidoczniej nie palił się do rozmowy z synem. Cóż, jego strata. Możliwe, że też był teraz ledwo żywy. Z kondycją nigdy nie było u niego za dobrze, a w ostatnich latach zdążył sobie wyhodować brzuszek, więc (moim zdaniem) idąc na pielgrzymkę i mając do pokonania pieszo kilkadziesiąt kilometrów każdego dnia, rzucił się z motyką na słońce. Ale to była jego decyzja i wcale nie było mi go żal.
A teraz, mając już z głowy rozmowę z mamą, mogłem zająć się wreszcie innymi, znacznie dla mnie ważniejszymi rzeczami. Wcześniej po prostu nie było na to czasu, bo całą niedzielę miałem wypełnioną i działo się wiele rzeczy.
Najpierw, do południa, szwendałem się po okolicy (chociaż tym razem nie odchodziłem tak daleko, jak ostatnio), a potem poszedłem do ogrodu. W dodatkowym pokoju na parterze, który ciocia nazwała w piątek „gabinetem", odkryłem pokaźną biblioteczkę i postanowiłem się tam „poczęstować", głównie po to, żeby zająć czymś głowę. Niestety, mimo szczerych chęci, nie potrafiłem pozbyć się z niej tego, co zobaczyłem poprzedniej nocy. Napominałem raz po raz sam siebie, że Michał to moja rodzina i już samo to sprawia, że myślenie o nim w jakichkolwiek seksualnych kategoriach jest po prostu wysoce niewłaściwe. Już pal licho nawet kwestię pedalstwa, ale był przecież moim kuzynem (no ok, wujkiem, tylko co to niby zmieniało?). Problem w tym, że niewiele to pomagało, bo gdy tylko przypominałem sobie jego smukłe, wysportowane, pokryte kropelkami wody ciało i to, co miał między nogami, od razu robiło mi się ciepło, a mój penis stawał na baczność. I nie miałem żadnej recepty, jak to powstrzymać, chociaż przecież rozpaczliwie tego pragnąłem.
CZYTASZ
Jeszcze zdążę cię odnaleźć (Poza nawiasem - Tom II)
General FictionDrugi tom cyklu "Poza nawiasem". Łukasz, siostrzeniec Tomasza z pierwszej części, to nastolatek, który dopiero niedawno odkrył, że jest inny niż większość jego kolegów... Żyje w konserwatywnej, homofobicznej rodzinie i wśród znajomych, dla których...