Atmosfera w domu była coraz gorsza. Tak gęsta, że można było włożyć w nią łyżkę i postawić na sztorc. Ojciec, o dziwo, nie mieszał się w to. Raz tylko rzucił: „Rób tak, jak mówi mama", po czym poszedł do warsztatu. Ostatnio w zasadzie ciągle go nie było. Albo pracował, albo wyjeżdżał w jakieś delegacje lub chodził na spotkania biznesowe, a wieczorami siedział w małym biurze, które wydzielił sobie w garażu – czasem sam, a czasem z którymś ze swoich pracowników. Mówił, że chce otworzyć drugi warsztat, ale w innym mieście. Taki, którym będzie mógł zarządzać głównie z domu, a przyniesie dodatkowe dochody. Nie podejrzewałem nigdy u niego żyłki przedsiębiorcy, ale dodatkowa kasa na pewno by się przydała. Zwłaszcza że zacząłem już powoli przebąkiwać coś o studiach. Co ciekawe, mama jakoś tam mocno nie oponowała w kwestii moich studiów, ale próbowała mnie namawiać najpierw na Rybnik, potem na Katowice (bo blisko), a wreszcie – zupełnie z dupy – uczepiła się KUL-u (bo przecież to taka dobra uczelnia, katolicka!). Aż dziw brał, że do tej pory nie wspomniała jeszcze o Toruniu! W tym jednak temacie nie zamierzałem odpuścić ani na jotę. Miałem już sprecyzowane miasto, w którym chciałem studiować (choć jeszcze nie sam kierunek), a był nim Gdańsk. Głównie ze względu na bliskość morza (którego jeszcze nigdy nie widziałem na żywo) oraz dużą odległość od Małych Łanów (dalej to już chyba była tylko Szwecja).
Na razie jednak wyglądało na to, że do dupy pojadę i przyjdzie mi zdechnąć w tej zawszonej dziurze. Kwestia bierzmowania i upór matki w tej sprawie stawały się najważniejszym tematem w naszym domu. A uparliśmy się oboje – tyle że w przeciwnych kierunkach. Oczywiście mogłem odpuścić i dla świętego spokoju po prostu się zgodzić. Co prawda, zupełnie nie miałem ochoty na dodatkowe łażenie do kościoła i jakieś nauki, a sama ceremonia była dla mnie śmieszna, ale przecież przetrwałbym to, jak zawsze. A w kwietniu byłoby już po sprawie. I trzy lata temu właśnie tak by się to skończyło. Teraz jednak byłem już kimś innym i nie zamierzałem po raz kolejny składać broni. Wiedziałem, że jeśli znowu to zrobię, za chwilę mama wymyśli coś innego, a cała sytuacja powtórzy się. Nie wiedziałem, co jeszcze miała w zanadrzu i jakie wielkie plany dla mnie przygotowała (do sześćdziesiątki, czy tylko do czterdziestki?), ale obchodziło mnie to tyle, co zeszłoroczny śnieg (którego zresztą prawie wtedy nie było). To było moje życie! Miałem swoje plany! A ona – owszem – mogła coś tam proponować, ale ja mogłem to przyjąć lub nie. O sobie samym decydować mogłem tylko ja! Bez względu na to, jak bardzo nie podobało się to mojej matce.
Dlatego po weekendzie z ulgą wróciłem do szkoły. Nie żebym jakoś lubił swoją budę, ale tam przynajmniej nie miałem nad głową mamy i jej rozkazów. Poza tym był dopiero środek września, więc wszyscy – w tym i nauczyciele – dopiero budzili się z „wakacyjnej drzemki", dzięki czemu nauki nie było jeszcze zbyt dużo.
Budynek liceum stał na drugim końcu Małych Łanów. Tak naprawdę, przejście na kolejny szczebel edukacji nie było dla mnie żadną wielką sprawą. Po prostu szkoła była w innym kierunku niż poprzednia i zmienili się nauczyciele, ale poza tym różnica była niewielka. Zwłaszcza że do tego samego liceum uczęszczało trzy czwarte uczniów z mojej byłej podstawówki. Drugie liceum w okolicy, znajdujące się w sąsiednim mieście, było mniej oblegane przez uczniów z Małych Łanów, bo po prostu trzeba było tam dojeżdżać autobusem. Nowością natomiast było to, że do mojej budy trafiali również ludzie z okolicznych miejscowości, dzięki czemu można było poznać kogoś nowego.
Dla mnie takimi osobami byli Szymon i Adam, obaj uczęszczający do tej samej klasy, co ja. Od początku złapaliśmy dobry kontakt, który przerodził się chyba nawet w coś, co powoli można było nazywać przyjaźnią. Niestety, nie była to znajomość, w której można było wyznać wszystko, przynajmniej nie z mojej strony. Oni obaj byli zdecydowanie hetero i chociaż nie najeżdżali tak mocno na LGBT jak moi kumple z podstawówki, to i tak nie mógłbym z nimi porozmawiać o moich problemach. Tak więc często zwyczajnie musiałem udawać, zwłaszcza jeśli temat schodził na laski. Denerwowało mnie to, bo po prostu nie miałem najmniejszej ochoty gadać o cyckach i cipach, a kiedy ci dwaj się zapalali, to nie było siły, by zmienić temat. Na szczęście, zazwyczaj świetnie sobie radzili bez mojego udziału, więc nieczęsto musiałem się odzywać. Za to przez cały czas musiałem się pilnować. Lekcje WF-u były dla mnie horrorem, z basenu zrezygnowałem w ogóle (przez co moje umiejętności pływackie nie zwiększyły się ani na jotę od czasu pamiętnych wakacji u cioci Olgi), a pomysł siłowni, o której pierwszy raz pomyślałem będąc jeszcze czternastolatkiem, na razie całkowicie zarzuciłem. I nie miało tu znaczenia, że w mojej klasie i tak nie było nikogo, na kim można by oko zawiesić. Zdawałem sobie sprawę, że jedno rzucone w niewłaściwym kierunku spojrzenie, jakieś puszczone w eter przypadkowe zdanie, czy nieprzewidziana reakcja mojego ciała (choćby w szatni), mogły pogrzebać całe kłamstwo, jakie wokół siebie utkałem. Nawet jeśli nikt nie wziąłby tego na poważnie, to łatka i tak by pozostała. Chwilami nerwy miałem w takich strzępach, że nawet jakiś żart, choćby skierowany w moją stronę zupełnie przypadkowo, mógł wywołać moją panikę i gniew – a stąd już było bardzo blisko do popełnienia niewybaczalnego błędu.
CZYTASZ
Jeszcze zdążę cię odnaleźć (Poza nawiasem - Tom II)
Ficção GeralDrugi tom cyklu "Poza nawiasem". Łukasz, siostrzeniec Tomasza z pierwszej części, to nastolatek, który dopiero niedawno odkrył, że jest inny niż większość jego kolegów... Żyje w konserwatywnej, homofobicznej rodzinie i wśród znajomych, dla których...