Gdy otworzyłem oczy, oślepił mnie jasny blask. Natychmiast zacisnąłem z powrotem powieki i dopiero po chwili zdecydowałem się spróbować ponownie. Zrobiłem to powoli i bardzo ostrożnie, tym razem otwierając oczy tylko częściowo. Pierwszym, co zobaczyłem, były paskudne, szare kasetony wiszące nade mną oraz szerokie lampy jarzeniowe, z których jedna wściekle migotała. Czy w piekle lub niebie używają lamp jarzeniowych? Bardzo wątpliwe. Czyli jednak... żyłem!
„Nie umarłem!" – to była moja pierwsza myśl, a zaraz za nią pojawiła się druga: „Mam jeszcze czas... Jeszcze zdążę!".
Nie wiedziałem gdzie jestem, choć podejrzewałem, że to szpital. Widziałem białe ściany, duże okno, jakiś sprzęt (chyba medyczny) i te nieszczęsne kasetony. Czułem też ból w wielu miejscach, zwłaszcza w lewej ręce (nie mogłem nią poruszać) oraz w okolicach żeber (mocno kłuło przy każdym wdechu, więc starałem się robić to jak najpłycej). Wciąż nie wiedziałem, co się właściwie stało, chociaż gdzieś w zakamarkach umysłu błąkały mi się słowa „pobicie" i „dresiarze". Niestety, na razie nie potrafiłem zebrać myśli. Domyśliłem się, że podano mi jakieś leki i to jest właśnie efekt (o dziwo, mimo wszystko myślałem na tyle trzeźwo, że byłem w stanie to wywnioskować!).
Nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, usłyszałem głosy. Było tak, jakby ktoś nagle włączył radio tuż obok mojego ucha. Powoli i delikatnie obróciłem głowę w prawo (było to trudne, bo też bolała) i zobaczyłem trzy osoby stojące przy drzwiach i rozmawiające ze sobą. W jednej z nich rozpoznałem mamę, a drugą był postawny, starszy mężczyzna w okularach połówkach i białym kitlu (pewnie lekarz). Trzecia osoba – młody, brodaty facet z szerokimi barami – była ubrana w policyjny mundur. Nie ulegało wątpliwości, że rozmawiają o mnie.
– Pani Rylska, pyta mnie pani o to piąty, czy szósty raz w ciągu dwóch dni – mówił właśnie policjant. – A ja mogę pani odpowiedzieć tylko to samo, co przedtem. Czyli że działania operacyjne trwają. I naprawdę, nic więcej na razie nie wiem.
– Nie wiecie, nic nie wiecie! – zawołała moja matka z gniewem. – Mój syn został pobity prawie na śmierć, a wy nic nie wiecie! Nie wiecie nawet kto to zrobił!
– Pani Rylska... – głos policjanta był zmęczony, ale mimo to mówił powoli i łagodnie. Widocznie był przyzwyczajony do takich sytuacji. – Już panią informowałem, że ustalenie sprawców może być nawet niemożliwe. To się stało na uboczu i nie mamy żadnych świadków, poza tym starszym człowiekiem, który ich przegonił. A on ledwo widzi. Poza tym tam nie ma monitoringu. Są, co prawda, kamery przy liceum, ale od miesiąca nie działają, bo szkoła czeka na naprawę. Sprawców prawdopodobnie było trzech. Prawdopodobnie mieli na sobie ubrania dresowe i prawdopodobnie byli łysi. I to wszystko, co powiedział nam jedyny świadek. A niestety, to jest opis, który pasuje do większości dresiarzy z okolicznych bloków. Proszę mi wierzyć, nawet jeśli chodzilibyśmy od drzwi do drzwi i pytali, to nikt ich nie wsypie. Tak to tam działa.
– Więc pozostaną bezkarni... – stwierdziła moja mama.
– Tak, na to właśnie wygląda – odparł policjant jeszcze bardziej zmęczonym głosem. – Proszę mi wierzyć, chciałbym żeby było inaczej. Po to wstąpiłem do policji, żeby ścigać i łapać przestępców. Ale nie zawsze jest to możliwe. Chyba że pani syn, jak już się obudzi, będzie w stanie podać nam więcej szczegółów lub kogoś rozpozna. Ale skoro nie jesteście stąd, to są na to małe szanse.
– W takim razie Bóg ich ukarze. Prędzej czy później – orzekła moja matka bardzo pewnie i przeżegnała się.
Na to policjant nie znalazł już odpowiedzi. Westchnął tylko (wyraźnie miał dosyć tej rozmowy), a potem szybko się pożegnał i wyszedł z sali.
CZYTASZ
Jeszcze zdążę cię odnaleźć (Poza nawiasem - Tom II)
Ficțiune generalăDrugi tom cyklu "Poza nawiasem". Łukasz, siostrzeniec Tomasza z pierwszej części, to nastolatek, który dopiero niedawno odkrył, że jest inny niż większość jego kolegów... Żyje w konserwatywnej, homofobicznej rodzinie i wśród znajomych, dla których...